16 czerwca 2015

Rozdział 2

Spakowałam większość ubrań, zostało mi jeszcze zmieścić pozostałe drobiazgi w dwa kartony schowane pod łóżkiem. Nikt w domu nie wiedział o moich planach z przeprowadzką, uznałam, że tak będzie lepiej. Ciszej i spokojniej. Stanęłam nad biurkiem i zaczęłam przeglądać zawartość szuflad. Były pełne skarbów z dzieciństwa i młodości. Stare zeszyty i notatniki pełne przeróżnych zapisek. Kalendarzyki z zaznaczonymi czerwonym długopisem datami, które były dla mnie w jakiś sposób szczególny. Wyblakłe zdjęcia, popsuta bransoletka, niedziałający budzik będący prezentem od babci na siódme urodziny, wypisane długopisy, nadgryzione ołówki i cała masa innych, mniej lub bardziej bezużytecznych dziś rzeczy. Powinnam większość z nich już dawno wyrzucić, ale nie potrafiłam. Odsunęłam drugą szufladę, która pod stertą kolorowych gazet ukrywała gruby brulion, oprawiony w czarną skórę. Przytuliłam go do piersi, głaszcząc opuszkami palców starty już brzeg. Po chwili wsunęłam go do torby z ubraniami. Znalazłam mu miejsce między skarpetkami a ukochaną zieloną koszulką. Nie otwierałam go od dwóch lat, nie zapisałam też w nim słowa od tamtego czasu. Za każdym razem, gdy chciałam to zrobić, powstrzymywało mnie wspomnienie rozpaczy, jakie ogarniało mnie podczas pisania ostatniej notatki. Na powrót do przeszłości było jeszcze za wcześnie. Niektóre rany nie goiły się tak szybko, jak pozostałe.
- Siostrzyczko, co robisz? - Mei zajrzała do pokoju, spoglądając na otwartą torbę pełną ubrań. No to mnie przyłapała, pomyślałam, próbując jednocześnie wymyślić jak najlepsze wytłumaczenie.
- Pakuję stare ubrania - powiedziałam prawdę.
- Czemu? - Weszła i usiadła na łóżku.
- W szafie zrobiło się ciasno, robię małe porządki - odpowiedziałam. Przeprowadzkę można było nazwać i tak.
- Aha, a pamiętasz o jutrzejszym spotkaniu w akademii?
- To już jutro? - zdziwiłam się.
- Tak. Obiecałaś mi, że przyjdziesz, więc się nie wymiguj. Gdybym ci nie przypomniała, na pewno byś powiedziała, że zapomniałaś - odezwała się z lekkim wyrzutem. Ostatnim razem udało mi się w taki sposób wymigać od wizyty w akademii.
- Oczywiście, że pamiętałam, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że to już jutro.
- Tydzień temu byłaś na misji, więc wybaczam, ale jutro przecież masz wolne, prawda? - Przytaknęłam skinięciem głowy. - Jutro o dziesiątej w sali mojej klasy. I nie spóźnij się, nie chcę świecić za ciebie oczami.
- Ty za mnie? - Położyłam dłonie na biodrach. - Może za sto lat, a teraz zmykaj. Już późno, powinnaś położyć się już spać.
Przetarłam zaspane oczy i przeciągnęłam się leniwie w łóżku. Było mi tak przyjemnie z myślą, że mam dziś wolne. Do momentu, gdy ktoś zapukał do drzwi pokoju.
- Siostrzyczko, pamiętaj o spotkaniu! - Głos Mei z korytarza przywrócił mnie do rzeczywistości. Cholera. Nie lubiłam wystąpień przed publicznością. Jako dziecko zawsze się stresowałam przed szkolnymi przedstawieniami, często zapominałam tekstu, który doskonale wcześniej wkułam. Przynosiłam wstyd sobie i rodzinie tymi wpadkami. Zakryłam twarz poduszką, jęcząc cicho. Nie miałam najmniejszej ochoty na to całe spotkanie, które organizowała Akademia. Jednak obiecałam, a obietnic zawsze starałam się dotrzymywać. Powoli zsunęłam się z łóżka.
Weszłam do niedużej sali, która od lat była miejscem spotkań nauczycieli. Przy długim, prostokątnym stole, z kubkiem kawy siedział Iruka. Oprócz niego w pomieszczeniu nikogo więcej nie było.
- Och, Ottori. Myślałem, że nie przyjdziesz - przywitał mnie z uśmiechem.
- Niby skąd taki pomysł, senpai? - zapytałam z przekąsem. Był ode mnie dwa lata starszy, ale zawsze wydawało mi się, że jest bardzo dziecinny.
- Kiedy chodziliśmy do Akademii zawsze uciekałaś przed przedstawieniami. - Zgarnął plik kartek naznaczonych czerwonym długopisem.
- To było dziesięć lat temu, byłam tylko dzieckiem. Wiesz, zmieniłam się - odparłam buńczucznie unosząc podbródek.
- Tak, na pewno. - Uśmiechnął się ciepło. Dopił kawę i odstawił pusty kubek na drewniany blat. - Zobaczymy. Dzieciaki będą cię słuchać z otwartymi buziami, tylko nie daj się im sprowokować - poradził.
- Dam sobie radę - mruknęłam, wychodząc za nim z sali. Szliśmy dobrze mi znanym korytarzem. Uśmiechnęłam się do wspomnień, jakie miałam związane z tym miejscem. Pomijając wszelkie występy i szkolne imprezy, na które przychodzili rodzice, lubiłam te mury. Przeżyłam tutaj prawdopodobnie najszczęśliwsze chwile dzieciństwa.
- Jesteś naszym trzecim gościem akcji.
- Kto w ogóle wymyślił coś takiego? - zapytałam. Wytarłam nieznacznie spocone dłonie o szare spodnie.
- To mój pomysł. Chciałem, by dzieci poznały różne osoby z naszej wioski i posłuchały o zajęciach, jakie wykonują. To ważne, by wiedziały, jak wiele jest przed nimi możliwości i ścieżek wyboru. Poza tym każde z nich ma kogoś, kim się chce pochwalić przed kolegami - powiedział, uśmiechając się przy tym znacząco.
- Mei mogła zaprosić ojca, miałby więcej do powiedzenia - westchnęłam ciężko.
- Jednak to ciebie bardziej podziwia, często słyszę, jak opowiada o tobie w zachwycie.
- Tylko dlatego, że jest zbyt mała, by wszystko pamiętać - powiedziałam cicho. Dotarliśmy do klasy, w której miałam zostać wystawiona na pożarcie siedmiolatkom. Iruka nic nie odpowiedział, tylko poklepał mnie pokrzepiająco po plecach. Weszliśmy do niewielkiej sali, w której ławki w czterech rzędach unosiły się wraz z kolejnymi stopniami tak, że dzieci siedzące na samym końcu były o wiele wyżej od zajmujących miejsce przy biurku nauczyciela. Cisza towarzysząca naszemu wejściu szybko przeistoczyła się w szepty, by następnie zamienić się w kakofonię głosów.
- Sensei, kto to?!
- Iruka sensei, to nowa nauczycielka?
- Co będziemy robić?
- Mogę iść do łazienki?!
Dzisiątki przeróżnych pytań zaatakowały bez uprzedzenia. Rozglądałam się zdezorientowana po tych wszystkich pyzatych twarzach, wpatrujących się we mnie z uporem i ciekawością.
- Haruki, siadaj! Taki, w łazience byłeś dwadzieścia minut temu. Saki, nie żuj gumy w klasie! Midori, gdzie się wybierasz przez to okno, na miejsce! - Patrzyłam z podziwem na Irukę, jak zaprowadza porządek wśród dzieciaków. Dla mnie coś takiego było o wiele gorsze niż stanięcie twarzą w twarz z grupą uzbrojonych po zęby wrogów. Przełknęłam głośno ślinę, czując jak w gardle rośnie mi nieprzyjemna gula.
- Dziś odwiedził nas kolejny gość. Pani Ottori Megumi, siostra naszej Mei. Opowie wam o swojej pracy.
              Uśmiechnęłam się niepewnie, wystawiona na spojrzenia siedmiolatków, którzy zaczęli się niecierpliwie wiercić i posyłać do siebie uśmiechy, od których robiło mi się słabo. Nigdy bym nie pomyślała, że grupa dzieciaków sprawi, że zniknie moje poczucie bezpieczeństwa. Wzięłam głęboki oddech, rejestrując kątem oka lekki uśmiech Iruki.
- Pracuję jako medyczny ninja, chodzę także na misje, już od kilku lat - zaczęłam. - Może macie jakieś pytania? Tak pewnie będzie ciekawiej - zaproponowałam, bo naprawdę nie wiedziałam, co mogę im opowiedzieć. Nie mogłam przecież zacząć opowiadać o ANBU.
- Psze pani! Ja! - zawołał krępy chłopczyk w drugim rzędzie, zaraz po nim podniósł się las rąk i przekrzykujący się tłum, skaczący na krzesełkach. Zaczęło się. Cierpliwie odpowiadałam na pytania, niekiedy podkoloryzowałam historie, częściej jednak musiałam przemilczeć, co drastyczniejsze wątki, jak amputowanie nogi przyjaciela, czy śmierć dwóch członków ANBU na misji. Ostatecznie wyszło na to, że zawód shinobi to zabawa ze zwierzętami, emocjonujące pościgi zakończone drobną przepychanką, czy leczenie chorych migdałków. Ach, no i najważniejsze - efektowne techniki, fajerwerki, które zachwycą każdego malucha. Jednak moje wystąpienie nie zrobiło takiego wrażenie, jak zjawienie się za moimi plecami Sojiro w pełnym umundurowaniu ANBU. Klasa nagle ucichła, dzieciaki z otwartymi buziami wpatrywały się w naszą dwójkę.
- Megumi, Piąta wzywa. Jest misja. - Szept shinobiego wydobył się spod białej maski.
- A co z urlopem? - zapytałam niezadowolona. Miałam w perspektywie przeprowadzkę, a tu taki numer. Jak pech, to pech.
- Domyśl się - odpowiedział, złożył prawą dłonią pieczęć i zniknął w chmurze dymu.
- Chyba będziemy musieli zakończyć dzisiejsze spotkanie - odezwałam się do moich młodych słuchaczy. - Kiedy Hokage wzywa, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Prawdziwy shinobi zostawia to, co robi, by wypełnić zadanie, zatem... Uczcie się pilnie i słuchajcie nauczycieli - zakończyłam, będąc jednocześnie odrobinę wdzięczna za wezwanie w tej właśnie chwili. Pożegnałam się z Iruką i ruszyłam do siedziby władz wioski, korzystając z dachów, by dotrzeć tam jak najszybciej, zastanawiałam się, co wydarzyło się tak nagle, że przerwano nasz urlop.
Zapukałam do solidnych drzwi, które prowadziły do gabinetu Tsunade. Słyszałam zza nich podniesiony głos kobiety.
- Wejść! - Krótki rozkaz spowodował, że odruchowo spięłam się w sobie. Czemu zawsze miałam wrażenie, jakbym coś przeskrobała i była wzywana na dywanik? Miałam tak od dziecka. Może to zasługa kochanego ojczulka? Weszłam do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. W pomieszczeniu, prócz Piątej, była jeszcze Shizune, Sojiro, kapitan Yamato i nieznany mi ANBU, którego nie spotkałam wcześniej. Maskę miał podniesioną tak, że widziałam jego twarz. Miał brązowe, krótkie włosy i orzechowe oczy. Wąskie usta, zaciśnięte, nie drgnęły, gdy weszłam do środka. Zmierzyliśmy się krótkim spojrzeniem.
- Dobrze. Wszyscy już są, więc przejdę do konkretów. Naoki - powiedziała, wskazując mężczyznę. - Dołączy do waszej drużyny na czas tej misji. Został przeniosiony z Korzenia. - Dodała oschłym tonem. Uniosłam lekko brwi w zdziwieniu. ANBU i Korzeń znane były z tego, że nie przepadały za sobą, ani nie współpracowały ze sobą.
- Na czym polega zadanie? - zapytał kapitan.
- Dotarła do nas informacja o miejscu, gdzie może znajdować się jedno z laboratoriów Orochimaru. Chcę, żebyście to zbadali. Nie wiemy, czy jest ono aktywne, czy opuszczone. To samo dotyczy obecności w nim ochrony. Zadanie jest następujące: infiltracja, przejęcie danych, zniszczenie miejsca.
- Czy informator pozostawił jeszcze jakieś wiadomości? - Yamato przeniósł ciężar nogi z lewej na prawą.
- Niestety. Nie wiemy nawet dokładnie, czy są to prawdziwe informacje. Przekazane zostały z drugiej ręki, można powiedzieć, że to coś w rodzaju plotki. Jednak musimy sprawdzić każdą ewentualność, dlatego was wysyłam. Informacje mówią o kanionie na
północny zachód od miasta Yuba. Może tam dowiecie się czegoś więcej.
- Wyruszamy za godzinę. Zbiórka przy zachodniej ścianie - zakomenderował kapitan, po czym opuściliśmy gabinet.
Udałam się szybko do domu. Wślizgnęłam się chicho do swojego pokoju i wyciągnęłam spod łóżka plecak, który zabierałam na misje. Przejrzałam szybko jego zawartość, by sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. Zawsze miałam przygotowany ekwipunek, aby w razie potrzeby móc wyruszyć szybko na misje. Wszystko się zgadzało, więc zarzuciłam plecak na ramię, chwyciłam kartkę papieru z szuflady biurka i napisałam krótką notkę: "Idę na misję. Nie wiem, kiedy wrócę. M". Wyskoczyłam przez okno, pędząc do szpitala. Chciałam zobaczyć się z panią Murasaki.
- Proszę mi wybaczyć za wtargnięcie, ale mam pilną sprawę - powiedziałam, wchodząc do gabinetu. Na leżance leżała młoda kobieta, której widoczny już brzuszek podpięty był do aparatury mierzącej parametry płodu. Murasaki spojrzała na mnie, lekko zirytowana tak bezceremonialnym wejściem.
- O co chodzi? - zapytała.
- Naprawdę przepraszam za najście, ale dostałam pilną misję. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie, ale chciałam panią zapewnić, że dalej jestem zainteresowana tym mieszkaniem.
- Ach, no tak. Rozumiem - powiedziała, lekko zdezorientowana. Pacjentka spoczywająca na leżance przyglądała mi się z grymasem na twarzy. Z pewnością nie czuła się komfortowo w obecnej sytuacji. Podobnie jak ja. - Przyjdź po klucze, jak wrócisz. Wiesz gdzie mnie znaleźć. - Lekarka wytarła dłonie w biały ręcznik papierowy i uśmiechnęła się do ciężarnej kobiety. Wyszłam równie szybko, jak weszłam i ruszyłam na miejsce spotkania.
Zatrzymałam się przed salą 34. Wahałam się chwilę, czy zajrzeć do środka. W końcu nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi. Łóżko było puste. Kołdra, niedbale zrzucona na podłogę, wskazywała, że niedawno ktoś ją odrzucił i nie zadając sobie trudu wyszedł z pokoju. Sasuke musiał mieć dość leżenia plackiem, pomyślałam z uśmiechem. Opuściłam szpitalny pokój i ruszyłam korytarzem w stronę schodów. Pokonywałam po dwa stopnie naraz, by jak najszybciej znaleźć się na dachu. Miałam zamiar skorzystać z najszybszej drogi w wiosce. Uliczki o tej porze były zatłoczone, a mi pozostało niewiele czasu do spotkania. Po drodze zaszłam jeszcze do łazienki i szybko przebrałam się w strój ANBU, który obowiązywał na misji. Nasunęłam białą porcelanową maskę na twarz, ściągnęłam włosy w koński ogon i pokonałam ostatnie schodki prowadzące na dach. Ciepły wiaterek poruszył kosmykami włosów, białe prześcieradła rozwieszone na sznurach łopotały na wietrze. Ciszę dnia przerwał trzask i krzyk. Szybko przebiegłam na drugą stronę, żeby być świadkiem, jak Kakashi rzuca dwójką geninów o przeciwległe ściany.
          - Wszystko w porządku? - zapytałam, przykucając na murku. Obserwowałam, jak Sasuke z trudem podnosi się z kolan. Jego kolega, z zaciętym wyrazem twarzy wydzierał się na Hatake.
- Zwykła przyjacielska sprzeczka między dzieciakami - odparł Kakashi. Sakura, trzęsąc się i wylewając łzy, była w szoku i nic się nie odzywała. W co ty się znowu wpakowałeś, Sasuke? Co to miało być? Wpatrywałam się w niego intensywnie, nie odzywając się. Nie chciałam, żeby mnie rozpoznał. Spojrzał na mnie, a czerwień jego oczu, przeraziła mnie. Pierwszy raz poczułam się przy nim nieswojo.
- Potrzebujecie medyka? - zapytałam w końcu, zwracając się do jonina.
- Nie, obędziemy się. Kilka guzów czy siniaków dobrze im zrobi - odpowiedział, zgarniając całą trójkę w stronę drzwi. Sasuke, nim zniknął w środku, obejrzał się i spojrzał na mnie - zagubiony i rozzłoszczony, jak dziecko, któremu odebrano ukochaną zabawkę.
Przemieszczając się w stronę zachodniego muru, biegnąc dachami, zastanawiałam się, co wywołało taki konflikt w drużynie, że obaj byli gotowi się pozabijać. Ślady, jakie zostawiły techniki na dachu, a także interwencja ich dowódcy jasno świadczyła o tym, że to nie była zwykła sprzeczka między dzieciakami. Czy poszło o Sakurę? Zastanowiłam się przez chwilę, by po chwili pokręcić głową. Prychnełam. Niemożliwe.
- Pięć minut spóźnienia! - zawyrokował kapitan.
- A gdzie jest nasz nowy kompan? - zapytałam, by odwrócić uwagę Tenzo.
- Jeszcze go nie ma - warknął, widocznie zły Sojiro.
- A ciebie co ugryzło? - zapytałam, poprawiając paski plecaka.
- Fuuko mnie rzuciła. Powiedziała, że nie mam dla niej czasu i ciągle jestem na misji - mruknął. - W dodatku dorzucili nam nowy balast do drużyny. Meg, ja się ciebie pytam, jak mogę zaufać komuś na niebezpiecznej misji, komu nigdy nawet nie spojrzałem w oczy? Nie podoba mi się to.
- Przykro mi z powodu Fuuko, ale może jak wrócisz to jej przejdzie. Nie martw się na zapas. - Rozejrzałam się w poszukiwaniu Naokiego, lecz nigdzie nie było go widać. - Sojiro, może ona ma po prostu te dni, sam rozumiesz... - dodałam, uśmiechając się pod maską.
- Dajcie spokój! To jest misja, a nie pogaduszki przy piwie! - Yamato skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył nas wzrokiem. Choć twarz miał skrytą pod maską, to i tak poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nasz kapitan był z pewnością przerażającą osobą.
- Przepraszam za spóźnienie. - Naoki pojawił się niepostrzeżenie obok mnie. Zasalutował i poprawił plecak. - Ruszamy? - zapytał dziarsko, jakby nigdy nic.
- Spóźniłeś się, wiesz ile tu na ciebie czekamy? - zaatakował Sojiro.
- Nie wyżywaj się na nim - wtrącił Yamato. - Droga zajmie nam trzy dni. Nie chcę mieć żadnych opóźnień, zależy mi na czasie, więc nie będziemy robić niepotrzebnych postojów w trakcie drogi. Idziemy w następującym szyku: ja, za mną Megumi, Naoki i Sojiro na końcu - zakomenderował, po czym ruszyliśmy.
Po kilku godzinach biegu zaczęło zmierzchać. Kapitan zarządził postój na małej polanie blisko drogi prowadzącej do Yuby. Dzięki swoim niesamowitym zdolnościom w kilka chwil stworzył maleńki drewniany domek, w którym mieliśmy przenocować. Położyłam się obok kominka, w którym Sojiro rozpalił ogień. Owinięta w brązowy koc, zapatrzyłam się w ogień. Próbowałam połączyć ostatnie wydarzenia w jakąś logiczną całość. Wizyta Itachiego w wiosce i w archiwum, zachowanie Sasuke i bójka z Naruto. Wszystko było zagmatwane i niejasne. O co mogło chodzić z aktami dotyczącymi przeklętej pieczęci? Zaczynałam się znowu martwić o młodego. Czasami miałam wrażenie, że całe moje obecne życie kręciło się wokół misji i brata Itachiego. Matkowałam mu, co zaczęło go denerwować. Nie dziwiłam się temu, ale i tak nie mogłam przestać. Było to silniejsze ode mnie.
- Nad czym tak dumasz? - Sojiro przysiadł się obok. Kapitan i Naoki dyskutowali pod przeciwległą ścianą i rozmawiali o trasie do pokonania następnego dnia.
- Nie wiem. O niczym chyba - odparłam cicho.
- Czyżbym nie tylko ja miał w tej drużynie problemy sercowe? - zapytał, popijając gorącą herbatę. Postawił drugi kubek w zasięgu mojej ręki.
- Całkiem możliwe. - Uśmiechnęłam się w końcu. - W końcu nic nie wiemy o Naokim.
- Nie mam żadnych problemów! - zawołał w odpowiedzi chłopak.
- Chyba już wam dziś mówiłem, że macie nie mieszać spraw osobistych z zadaniami do wykonania - wtrącił Yamato.
- Kapitanie, a czy masz chociaż jakieś życie osobiste? Kochankę? Dziewczynę? Przyjaciół? Kogokolwiek? - zapytałam zaciekawiona. Usiadłam, podciągając kolana pod brodę.
- Nie będę odpowiadał na takie pytania, nie mają one nic wspólnego z przebiegiem misji - odpowiedział lekko zawstydzony.
- Skoro jesteśmy jedną drużyną, to powinniśmy wiedzieć o sobie więcej, by móc dobrze ze sobą współpracować - powiedział po chwili namysłu Sojiro.
- Dobrze powiedziane, ale akurat sprawy prywatne nie wpływają na zadania zlecone w trakcie misji - zakończył dyskusję kapitan. - Koniec rozmów na dziś, jutro ruszamy o szóstej. Idziemy spać.
- Tak jest! - odpowiedzieliśmy chórem.
Trzeciego dnia stanęliśmy na wzgórzu, z którego schodziło się do kanionu wspomnianego na spotkaniu u hokage. Niebo było zachmurzone, wiał zimny wiatr od północy zapowiadający nadchodzący deszcz. Schyliłam się. Dotknęłam prawą dłonią ziemi i przymknęłam oczy, koncentrując się na śladach.
- Gotowi? - zapytał Yamato. Cichy pomruk moich towarzyszy potwierdził gotowość do akcji.
- Czysto - powiedziałam, podnosząc wzrok na kapitana.
- Ruszamy. - Krótki rozkaz wydany przez dowódcę zapoczątkował ostatni etap misji, której konsekwencji nie mogliśmy wcześniej przewidzieć.

21 marca 2015

Rozdział 1

Późnym popołudniem dotarliśmy do siedziby Hokage. Poprawiłam ceramiczną maskę na twarzy i wraz z towarzyszami weszliśmy do gabinetu Tsunade, która od dwóch tygodni pełniła urząd. Przed wyruszeniem, miałam okazję, zobaczyć ją tylko raz, gdy podpisywała zgodę na misję, którą zlecił nam jeszcze Trzeci. Siedziała za biurkiem zawalonym papierami. Obok niej stała na straży brunetka.
- I jak misja? - zapytała blondynka, wstając, by było ją widać zza dokumentów.
- Niestety zakończona niepowodzeniem. - Kapitan Yamato zaczął zdawać raport. - Miejsce, do którego dotarliśmy okazało się kryjówką Akatsuki, jednak została już opuszczona. Z przeprowadzonego śledztwa wynika, że od czterech miesięcy nikogo tam nie było.
Tsunade wyraziła swoje niezadowolenie głośnym przekleństwem. Była tylko kobietą, ale odczuwało się przed nią respekt. Nie wiedziałam dokładnie, co to było. Może zaciśnięte w złości wargi, a może przymrużone niebezpiecznie oczy? Uśmiechnęłam się pod maską. Chciałabym budzić taki strach jednym spojrzeniem, jak nasza nowa hokage. Zaczęła przeglądać jakieś akta. Udało mi się dojrzeć, że dotyczyły one naszej trzyosobowej drużyny.
- Zdejmijcie maski - zarządziła. - Jesteśmy sami. Chcę wam spojrzeć w oczy - powiedziała. Zsunęłam swoją, podobnie, jak kapitan i Sojiro, brunet stojący pod drzwiami. Tsunade podeszła do każdego z nas. Kiedy zatrzymała się przede mną, czułam się, jak na przesłuchaniu, jednak trzymałam się prosto, gapiąc się przed siebie.
- Dobrze, możecie się rozejść, macie kilka dni wolnego - powiedziała. - Ottori, ty zostań.
Zdziwiona spojrzałam na Sojiro, który wzruszył jedynie ramionami i wyszedł razem z Yamato. Coś się stało? A może Mei w coś się wpakowała? Nie, takimi rzeczami nie zawracano by głowy Piątej. Spoglądałam na nią z ciekawością i lekkim zdenerwowaniem.
- Wyczytałam, że posiadasz niespotykane zdolności wykrywania chakry. Chciałabym się o tym dowiedzieć czegoś więcej - powiedziała, opierając brodę na złączonych dłoniach. Odetchnęłam z ulgą, a więc chodziło tylko o to.
- Potrafię określić, kto i kiedy przebywał w danym miejscu, dotyczy to także przedmiotów, z którymi miał styczność - odpowiedziałam, rozluźniając się.
- Ciekawe - odparła, uśmiechając się szeroko. - Czy możesz? - zapytała, podając mi pierwszą z brzegu teczkę. Położyłam ją na podłodze, złożyłam pieczęci węża i bawoła, po czym przyłożyłam prawą dłoń do akt, które pokryły się srebrną mgiełką. Przymknęłam oczy, koncentrując się na słabych śladach chakry, które były dla mnie niczym odciski palców zostawiane na szkle.
- Brała pani tę teczkę dzisiejszego dnia trzykrotnie, pierwszy raz jakieś cztery godziny temu. Przedtem kobieta, zapewne asystentka - mruknęłam. - Kilku pracowników archiwum - zaczęłam wymieniać znajome sobie nazwiska, a tych których nie znałam, opisywałam jako nieznane źródła. - Potrafię bez pomyłki określić osoby, jeśli miałam z nimi wcześniej kontakt. Umiejętność rozpoznawania jest czymś w rodzaju dodatkowej pamięci. Jeśli kogoś dotknę, zapamiętuję jego chakrę całkiem nieświadomie - wyjaśniłam. - Jeżeli nie znam źródła bezpośrednio, mogę określić jedynie czas i ilość osób.
- Świetnie! - ucieszyła się Piąta. - Wieczorem, o dwudziestej przyjdź do archiwum. Chcę byś sprawdziła kilka rzeczy. Teraz możesz odejść. - Podniosłam teczkę z podłogi i podałam ją Shizune, która zdążyła wcześniej się przedstawić. Wydawała się niezwykle poważna i trochę sztywna, ale może to dobrze, że ktoś taki pracował w biurze hokage. Dzięki temu można było być spokojnym, iż wszystko przebiega sprawnie. 
Wyszłam z biura, nakładając ponownie maskę, skierowałam się do podziemi, gdzie mieściło się wejście do kwatery ANBU. Po kilkuminutowym spacerze korytarzem dotarłam  do szatni. W środku nie było nikogo, więc nie spiesząc się, podeszłam do swojej szafki. Otworzyłam ją i wyciągnęłam czarne spodnie, granatową bluzę i zieloną kamizelkę. Przebrałam się, wyczesałam włosy, przeglądając się w lustrze umieszczonym na drzwiach. Zmierzyłam się krytycznym spojrzeniem. Znowu schudłam. W końcu dwa tygodnie odżywiania się na misji, miało swoje konsekwencje. Z uśmiechem na ustach, wyszłam z szatni. Po chwili byłam już na jednej z głównych uliczek Konohy. Nic się nie zmieniło przez tych kilka dni. Ludzie spacerowali, rozmawiali, robili zakupy. 
 - Megumi! - Odwróciłam się na dźwięk własnego imienia. Zbliżała się do mnie moja była mentorka. Pomachałam jej i poczekałam, aż dojdzie do mnie w towarzystwie swojego mężczyzny, który oficjalnie nim nie był. Jednak cała wioska wiedziała dokładnie, co między nimi iskrzyło, choć sami milczeli na ten temat.
- Kurenai sensei - przywitałam się. - Co u pani słychać? - zapytałam, zerkając wymownie na Asumę.
- Po staremu - odpowiedziała, puszczając do mnie oczko. Była w wyśmienitym humorze.
- A to zadrapanie na policzku? Powinna je pani opatrzyć - powiedziałam, przykładając dłoń do policzka nauczycielki. Zielona poświata szybko pozbyła się niewielkiej rany.
- To tylko małe skaleczenie, nie powinnaś na coś takiego marnować energii - zganiła mnie, jak za dawnych lat. 
- Przecież zna mnie pani nie od dziś - odparłam z uśmiechem. 
- Nic nie słyszałaś, prawda? - zapytała, przyglądając mi się z troską.
- O czym miałam słyszeć? Przed chwilą wróciłam do wioski, nie było mnie dwa tygodnie. - Zaciekawiona przyglądałam się, jak Kurenai bije się z myślami. 
- Jakby ci to powiedzieć... - zacięła się. - Itachi złożył krótką wizytę w wiosce - zakończyła cicho, przyglądając się mojej reakcji. Serce zakłuło boleśnie. Zaraz potem zrobiło mi się gorąco, poczułam, jak zdradzieckie rumieńce wykwitają na policzkach. Po kilku latach nadal ciało reagowało tak samo, był to impuls, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Po chwili, pozornie spokojnym głosem zapytałam, co dokładnie się wydarzyło.
- Spotkaliśmy Itachiego i jego towarzysza. Nie mam pojęcia, czemu pojawił się akurat teraz. Kakashi wylądował w szpitalu, z Asumą nie mogliśmy nic zrobić. Gdyby nie Gai... źle by się to dla nas skończyło - podsumowała opowieść. Zaschło mi w ustach, nie najlepiej się czułam, słysząc rewelacje o byłym ukochanym. Czemu pojawił się, kiedy mnie tu nie było? Nie mógł kilka dni później? Chciałam go zobaczyć, choć wiedziałam, że z mojej strony to szczyt głupoty. Miałam mu bardzo wiele do powiedzenia. 
- A Sasuke? - zapytałam, przypominając sobie chłopaka.
-  Jakimś cudem się o tym dowiedział, popędził za nim. Skończył, jak Kakashi - powiedziała. 
- Muszę iść - odparłam, żegnając się krótko, pospieszyłam do jednego z konohańskich budynków. Itachi chyba całkiem postradał rozum! Jak mógł wysłać brata do szpitala? Po tym wszystkim, co mu zrobił, nie mógł mu dać spokoju? Sasuke, odkąd został geninem, zaczął się powoli otwierać, co sprawiało mi prawdziwą radość. Ale teraz? Co, jeśli całe moje starania i jego kolegów z drużyny pójdą w zapomnienie? Pędziłam przed siebie, nie zwracając uwagi, na napotykanych ludzi. Wpadłam do szpitala i od razu stanęłam przy biurku recepcjonistki.
- Och, Megumi, wróciłaś już? - zapytała Reiko, pielęgniarka siedząca za kontuarem.
- Tak. Gdzie mogę znaleźć młodego Uchichę? - Stukałam nerwowo palcami o blat, gdy koleżanka sprawdzała rejestr. Mam nadzieję, że ten wariat nie zrobił mu krzywdy.
- Na drugim piętrze, pokój 34 - odpowiedziała, a ja już wspinałam się po schodach. Korytarz był wąski, po obu stronach w równych odstępach, rozmieszczone były drzwi z plakietkami oznaczającymi numery sal. Ta, której szukałam, znajdowała się na samym końcu po lewej stronie. Z impetem weszłam do środka. Leżał na łóżku. Spał. Odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do krzesła przy jego łóżku i usiadłam na nim. Napięcie, jakie odczuwałam, zeszło ze mnie, razem w głośnym westchnięciem. Dotknęłam czoła chłopaka, było chłodne. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zdrowy. To musiało być genjutsu, pomyślałam ze złością. Byłam wściekła na Itachiego, zacisnęłam dłonie na przykryciu, którym był okryty Sasuke. Równy oddech chłopaka uspokajał mnie. Zmęczona misją i rewelacjami dnia dzisiejszego, przymknęłam powieki i przysnęłam na krześle, z głową opartą na szafce obok łóżka. Obudził mnie odgłos otwieranych drzwi. Momentalnie się ocknęłam, kładąc dłoń na kaburze, zwróciłam się do wejścia, gdzie stała przestraszona dziewczyna. Miała krótkie, krzywo przycięte różowe włosy. Miała na imię Sakura, tak mi się przynajmniej wydawało. Była w drużynie z młodym.
- Och, przepraszam - bąknęła zawstydzona, cofając się.
- Wchodź. I tak miałam zaraz wychodzić - powiedziałam, spoglądając na zegar wiszący przy drzwiach. Miałam jeszcze dwie godziny do stawienia się w archiwum. Uśmiechnęłam się zachęcająco do dziewczyny. - Siadaj - powiedziałam, wskazując drugie krzesło. Niepewnie przysiadła po drugiej stronie łóżka, mierząc mnie wzrokiem. Pewnie zachodziła w głowę, co robię w sali Uchihy. Nerwowo strzelała stawami w palcach. Oho, pomyślałam, ktoś tu chyba czuje się zagrożony. Pewnie jedna z jego licznych fanek.
- Jesteś w drużynie z Sasuke, prawda? - zapytałam, wygodnie rozsiadając się na krześle. Czas na małe przesłuchanko. - Jak się nazywasz?
- Tak. Sakura Haruno, razem z Naruto i Kakashim tworzymy drużynę - odpowiedziała. - A pani kim jest? - zapytała. Uniosłam jedną brew. Byłam pod wrażeniem. Widziałam, jak próbowała ukryć niepewność, pod maską obojętności.
- Ottori  Megumi - odpowiedziałam krótko. Ruch na łóżku zwrócił naszą uwagę. Młody zaczął się budzić. Otworzył oczy i przez chwilę tępo wpatrywał się w sufit.
- Sasuke-kun - pisnęła Sakura. Skrzywiłam się lekko, słysząc ten ton głosu. Ktoś tu z pewnością był irytujący.
- Sasuke, pogadajmy - odezwałam się spokojnie. Skierował na mnie spojrzenie, ignorując koleżankę.
- Megu, co? - zachrypnięty głos chłopaka wcale mi się nie spodobał. 
- Jak to co? Wracam z misji i dowiaduję się, że okupujesz szpital - powiedziałam z lekkim wyrzutem. - Musiałeś się na niego rzucać?! Co gdyby... - przerwałam, czując, jak coś podchodzi mi niebezpiecznie do gardła. Zamrugałam kilka razy powiekami.
- Proszę na niego nie krzyczeć! - Sakura wstała, zaciskając małe piąstki, gotowała się do obrony Uchichy.
- Sakura, siadaj - wtrącił Sasuke. - Nie jestem dzieckiem - warknął w moją stronę. - Po co tu przyszłaś?
- Martwiłam się o ciebie.
- Niepotrzebnie, nic nas nie łączy.
- Rodzina - zaczęłam, lecz przerwał mi głośny śmiech, który przyprawiał o ciarki.
- Nie jesteśmy rodziną, mogliśmy... - Spojrzał na mnie z ironią, lecz po chwili dodał dużo łagodniej. - Ale się nie udało. Wstałam, na trzęsących się nogach, podeszłam do drzwi. Obejrzałam się jeszcze na leżącego chłopaka.
- Nie musiałeś mi przypominać. Każdego dnia żałuje, że tak się stało - powiedziałam. Skonsternowany Uchiha spojrzał na mnie, chciał coś powiedzieć, lecz podniosłam dłoń, by lepiej milczał.
- Wracaj do zdrowia, młody. I nie rób nic głupiego, bo będę się martwić - dodałam, wychodząc. Posłałam jeszcze smutny uśmiech Sakurze, która w ciszy przysłuchiwała się naszej rozmowie. Z pewnością nic z niej nie pojmowała. Rozmawialiśmy z Sasuke szyfrem, który udoskonaliliśmy przez ostatnich kilka lat, zwłaszcza jeśli chodziło o ten jeden poranek, który złączył naszą dwójkę silniej, niż obietnica złożona Itachiemu. Ruszyłam w stronę domu, nie spiesząc się zbytnio. Miałam jeszcze trochę czasu, przed wizytą w archiwum, chciałam wziąć gorący prysznic i zjeść normalny obiad. Położyłam dłoń na brzuchu, w którym donośnie zaburczało. 
Weszłam cicho do domu, nie mając ochoty rozmawiać z rodzicami, czy udawać wesołej przy siostrze.  Z kuchni wyjrzała mama. Była ubrana w swój ulubiony biały fartuch, narzucony na zieloną sukienkę, która komponowała się z kolorem włosów, które po niej odziedziczyłam.
- Megumi, kochanie. Wróciłaś! - zawołała radośnie.
- Cześć, skoczę na górę. Zaraz zejdę - odpowiedziałam, pokonując schody po dwa stopnie na raz. Chwyciłam z szafki w pokoju pierwsze lepsze ciuchy i zabarykadowałam się w łazience. Weszłam pod prysznic i stałam pod strumieniem wody. Jak dobrze skorzystać z normalnej łazienki, westchnęłam z ulgą. Po półgodzinnej sesji, zeszłam na dół do kuchni, gotowa do spotkania z rodziną. Mama nałożyła mi zaraz pełen talerz smażonych warzyw z kurczakiem. Siostra opowiadała, jak spędziła ostatnie dni i co działo się w Akademii, do której uczęszczała już drugi rok. Ojciec natomiast, jak to on, prawie się nie odzywał. Siedział zaczytany w gazecie, od czasu do czasu tylko mruknął coś, niezadowolony pod nosem.
- Jak misja? - zapytał, składając w końcu "Dziennik Konohy" na pół. Wzruszyłam ramionami.
- Nieudana - odpowiedziałam w końcu, widząc surowy wzrok. Zmarszczył czarne, nastroszone brwi, a usta, pod sumiastym wąsem, zacisnął w wąską linię.
- Nie po to szkoliłaś się tyle lat, by być nieudacznikiem na misjach.
- Skąd to założenie, że zawaliłam?! - oburzyłam się. - Cel wyniósł się z miejsca dużo wcześniej przed naszym przybyciem, więc winy w tym mojej nie było! - krzyknęłam, uderzając otwartą dłonią w stół.
- Zachowuj się! To mój dom! - wrzasnął, zrywając się od stołu.
- Świetnie! Wychodzę! - warknęłam do ojca. - Mamo, obiad był pyszny. - Pocałowałam rodzicielkę w policzek, chwyciłam zieloną polarową bluzę i wyszłam z domu. 
- Obrazek idealnej rodziny - prychnęłam cicho pod nosem, wciągając kaptur na głowę. Włożyłam ręce do kieszeni i ruszyłam w stronę archiwum. Mogłam posłuchać Genmy i wyprowadzić się już wtedy, a nie się męczyć. Ale nie, musiałam zostać, bo Mei malutka, bo mama chora, bo tak wygodniej, taniej. Dość. Człowiek wraca, po dwóch tygodniach tułaczki po jakichś zapyziałych terenach, do domu, by odpocząć i odetchnąć w rodzinnym gronie, a spotyka go coś takiego, szkoda gadać. To prawda, że odkąd byłam w ANBU, rzadko bywałam w domu, ale może to i lepiej. Kopnęłam kamyk leżący na mojej drodze. Odbił się o ścianę warzywniaka. Najpierw Itachi, potem Sasuke i ojciec. Co mnie dziś jeszcze czeka? Chciało mi się wyć, ale jak na złość księżyc był dzisiaj tylko cienkim sierpem. Głupio by wyglądało, nieprawdaż? Gdyby chociaż była pełnia... Zaśmiałam się z własnej głupoty. 
Dotarłam w końcu do budynku, w którym mieściło się archiwum. Przed wejściem stał strażnik. Hiroki, starszy ode mnie o kilka lat. Znałam go z kilku misji w przeszłości. 
- Ottori, Piąta już na ciebie czeka - powiedział, podając mi rękę na przywitanie. 
- Cześć. Mam nadzieję, że niezbyt długo - odpowiedziałam, wchodząc do środka. Tu czekała mnie jeszcze jedna kontrola. Dokładna i rygorystyczna. Szkoda, że nie kazali mi zostać w samej bieliźnie, pomyślałam, gdy już pozbyłam się całej broni, jaką miałam przy sobie, bo przecież każdy zdolny ninja, potrafi zabić przeciwnika zwykłym butem. W końcu podeszła do mnie drobna blondynka w okularach, które ciągle się jej zsuwały z nosa. Co chwilę je poprawiała. 
- Proszę za mną, czcigodna hokage już czeka - powiedziała, ruszyłam za nią. Przed drzwiami, niby od niechcenia, położyłam jej dłoń na ramieniu. Nie mogłam się powstrzymać.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do nieśmiałej dziewczyny. Starałam się jak najczęściej dotykać ludzi, by zapamiętywać ich chakrę, czasami mogło się to wydawać dziwne, ale z wiekiem nauczyłam się to robić tak, że raczej nie zwracałam tym niczyjej uwagi.
- Ottori! Czekam już od dwudziestu minut! - zawołała Tsunade, przeglądając teczki leżące na dużym stole. W jednej dłoni trzymała białą buteleczkę. Sake. 
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało w domu - odezwałam się, siląc się na uśmiech. 
- Jesteś córką Ottoriego Masashiego? Tego od wyrabiania broni? - zapytała.
- Tak. Ojciec zajmuje się produkcją i naprawą - odpowiedziałam. Ze swoimi zdolnościami, które po nim odziedziczyłam, był niezawodny w swoich fachu. Potrafił robić cuda z żelaza i stali, co nie przeszkadzało mu być tyranem. Czasami podejrzewałam, że serce ma z tego samego stopu metalu, z którego  wykuwał broń.
- Chcę, żebyś sprawdziła te akta pod kątem osób, które miały z nimi ostatnio styczność. Do jakiego czasu w przeszłości możesz to określić? - zapytała, pociągając łyk sake. Chyba lubiła sobie pozwolić po godzinach. 
- Zależy to od kilku czynników, ale gdy chodzi o przedmioty to do kilkunastu miesięcy. Jeżeli chodzi o miejsca, to trzy, cztery miesiące - odpowiedziałam, zerkając na sześć teczek. Każda z nich była podpisana numerem identyfikacyjnym i datą. Zaczęłam koncentrować się po kolei nad aktami. Trwało to dość długo, nie chciałam się pomylić. Coś blokowało chakrę, jakby na dokumenty została nałożona blokada. Na wszystkie z wyjątkiem ostatnich. Kiedy położyłam na nich dłoń, odskoczyłam. Poczułam, jakby poraził mnie prąd. Spojrzałam szybko na Tsunade, która zaskoczona, równie jak ja, przyglądała się aktom. Nie wiedziała jednak, co mnie tak zszokowało. Potarłam dłoń o udo. Ciągle czułam na skórze to przyjemne mrowienie.
- Mów - rozkazała.
- Te - powiedziałam, wskazując pięć teczek. - Zostały przeglądane dwa miesiące temu, jeszcze przed śmiercią Trzeciego przez niego i jeszcze jedną osobę, która zadbała, by nie pozostawić po sobie żadnego śladu. - Zamyśliłam się chwilę, zastanawiając się, nad możliwościami. - Ktoś, kto potrafi zablokować przepływ chakry i jest tego świadom. Prawdopodobnie wie o moich zdolnościach i chciał uniknąć rozpoznania - dodałam. 
- Jak to? - zapytała zdenerwowana.
- Na te akta zostało nałożone coś w rodzaju bariery - wyjaśniłam. 
- Kto mógł zrobić coś takiego? - zastanawiała się, przygryzając kciuk.
- Nie chcę wysuwać pochopnych wniosków, ale spotkałam się już kiedyś z czymś takim. - Kręciłam się nerwowo, zastanawiając się, czy to możliwe. - Nie mogę być pewna, ale jedyną, znaną mi osobą, która przychodzi na myśl jest Danzo. 
- Danzo? - zapytała z niedowierzaniem. Przytaknęłam skinieniem głowy.
- Dwa lata temu zaproszono mnie do Korzenia, dowódca przeprowadził testy, które według niego oblałam. Sprawdzał także moją umiejętność. Wtedy dał mi do odczytania historię kilku przedmiotów. Dwa z nich miały nałożoną podobną barierę - wyjaśniłam. 
- Czemu oblałaś? 
- Jakby to powiedzieć... Nie potrafiłam zrobić czegoś, co podobno było konieczne do zaliczenia testu. Nie chcę o tym mówić - odpowiedziałam, wspominając, jak Danzo rozkazał ukrócenie życia starszej kobiety. Chorowała, lecz z uśmiechem spoglądała na każdego, kto odwiedzał ją w szpitalu. Byłam wtedy początkującym medykiem, więc jak mogłam zamiast leczyć - zabijać? Odmówiłam. 
- Nie musisz mówić. - Westchnęła. - Domyślam, że nie jest przyjemna historia. Co powiesz o tej ostatniej teczce? 
- Ta... Sześć dni temu miał ją w swoich rękach Uchiha Itachi - wyszeptałam, jakby wypowiedzenie tego imienia było świętokradztwem. 
- On?! Jak się tu dostał! - Kobieta zerwała się z miejsca i wybiegła z pomieszczenia, wołając straże. Oj, dostanie się im, pomyślałam. Położyłam drżącą dłoń jeszcze raz na aktach. Czułam przyjemne swędzenie w koniuszkach palców. Przymknęłam oczy, dając się porwać uczuciu, które mną zawładnęło. Tak dawno tego nie czułam. Nikła cząstka chakry, pozostawiona na szarej tekturze, była niczym narkotyk, którego nie było mi dane zażywać od dawna. Kilka lat temu byłam od tego uzależniona. Sypiałam w koszulce Itachiego, nosiłam przy pasie jeden z jego starych kunai. Wszystko to ciągnęło się kilka miesięcy, dopóki na przedmiotach pozostał ślad jego dotyku. Kiedy wszystko się skończyło, cierpiałam. A teraz znowu. Poczułam się, jakbym skoczyła w głęboki, czarny dół. Oderwałam dłoń, głośno oddychając. Nie mogłam znowu sięgnąć dna. Z korytarza dochodziły mnie krzyki. Szybko otworzyłam teczkę, którą przeglądał Itachi, by sprawdzić czego dotyczy. "Uchiha Sasuke, sprawa przeklętej pieczęci", tytuł dokumentu mnie zaskoczył . Odłożyłam szybko papiery na miejsce, słysząc jak Tsunade zbliża się do środka.
- Nie mów nikomu o tym wszystkim - powiedziała, zgarniając teczki ze stołu. 
- Oczywiście - odpowiedziałam. - Mogę już iść? - zapytałam.
- Tak. Na pewno jesteś zmęczona po misji. Masz kilka dni wolnego, odpocznij. - Pokrzepiająco poklepała mnie po ramieniu i obdarzyła uśmiechem. Dziwne, jeden mały gest, a poczułam się szczęśliwa. Zadowolenie z tego, że zyskałam w oczach hokage, podniosło mi widocznie poziom endorfin we krwi, czego w żadnym razie nie łączyłam z mrowiącym odczuciem, po zetknięciu z chakrą mojego byłego.
Wróciłam do domu grubo po północy. Wcześniej włóczyłam się po wiosce, zajrzałam do baru, gdzie wypiłam dwa piwa w samotności. Cicho, na paluszkach, przeszłam do pokoju. Byle nie natknąć się na ojca. Jutro szukam mieszkania, nie będę wiecznie znosić takiego traktowania, obiecałam sobie. Zapaliłam małą lampkę na biurku. Zdjęłam bluzę i przewiesiłam ją przez oparcie krzesła. Wzrok powędrował na półkę. Stało tam jedno zdjęcie, oprawione w prostą ramkę, sklejoną w dwóch miejscach. Szybka chroniąca fotografię była pęknięta pośrodku, rozdzielała postacie, które były uwiecznione na zdjęciu. Podeszłam bliżej i podniosłam je ostrożnie. Kąciki ust Itachiego unosiły się nieznacznie ku górze, obejmował mnie jednym ramieniem. Dlaczego wciąż trzymam to zdjęcie? Powinnam dawno się go pozbyć! Rzuciłam nim o ścianę, nie przejmując się nawet hałasem, który mógł zbudzić rodziców.
- Cholerny Uchiha - warknęłam niezadowolona. - Dlaczego?! – Pełna smutku i złości zadawałam sobie to pytanie setki razy. Ramka rozprysła się na drobne kawałeczki, podobnie, jak szkło. Przez chwilę patrzyłam przez łzy na fotografię leżącą na podłodze, po czym uklękłam obok i zaczęłam zbierać kawałki szkła. – I znów będę musiała kupić nową ramkę – mruknęłam i uśmiechnęłam się smutno.
Z samego rana udałam się na główny rynek w centrum wioski, gdzie znajdowała się wielka tablica z ogłoszeniami. Chciałam znaleźć sobie jakieś małe, przytulne mieszkanko. Czas się w końcu wynieść z domu. Przeglądałam oferty, lecz nic ciekawego nie zwróciło mojej uwagi. Czy nikt nie chciał wynająć kawalerki w super niskiej cenie? Ech, zrezygnowana zostawiłam tablicę za sobą i zaczęłam spacerować po rynku. Pogawędziłam chwilę ze znajomą panią z warzywniaka, kupiłam trzy duże, dojrzałe pomidory i kilka jabłek. Ruszyłam w stronę szpitala. Kiedy byłam na miejscu, skierowałam się najpierw do sali 34. 
- Po co przyszłaś? - Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrywał się we mnie z niechęcią.
- Zrobiłam ci coś, że tak mnie traktujesz? - zapytałam ze złością.
- Nie - odparł szczerze.
- Skoro nie, to się tak nie zachowuj. Chcę dla ciebie dobrze, a  ty masz gdzieś moje starania. Jak będziesz dalej tak postępował, to w końcu mi się odechce dbania o ciebie. - Zrezygnowana klapnęłam na krzesło obok łóżka. Na stoliku obok, w szklance, stał biały kwiat. Uśmiechnęłam się zadziornie. - Kwiatek od dziewczyny?
- Nie twój interes - warknął.
- Oj, nie bądź taki nieśmiały. - Dźgnęłam go palcem w bok, chichocząc przy tym jak nastolatka. Tak bardzo chciałam, by znów zaczął się śmiać.
- Przestań. - Oschły ton Sasuke wydobył z mych ust jedynie ciche westchnięcie.
- W ogóle nie masz podejścia do kobiet, chyba zaniedbałam tę część twojej edukacji.
- Kim jesteś, żeby mówić coś takiego? - To pytanie mnie zabolało. Spuściłam oczy, nie odzywając się. Kim byłam? Tylko naprzykrzającą się starszą koleżanką, która wmawiała sobie, że pomaga samotnemu dzieciakowi. Ale kto tu komu tak naprawdę pomagał? Czy to nie Sasuke był dla mnie pomostem łączącym mnie z przeszłością, którą chciałam zapomnieć i jednocześnie trzymałam się jej wszystkimi możliwymi sposobami.
- Masz rację - powiedziałam, dusząc w sobie łzy. Od tamtego poranka nie pokazałam mu swoich łez i nie miałam zamiaru tego robić ponownie. Odnosiłam wrażenie, że każde okazanie przy nim jakiejkolwiek słabości sprawiało mu chorą satysfakcję. - Dla ciebie może jestem już nikim, ale dla mnie zawsze byłeś kimś ważnym, ale skoro tak podchodzisz do sprawy, to nie będę cię więcej odwiedzać. Nie jesteś pępkiem świata, Sasuke. Obok są ludzie, których rani twoja obojętność i nie mówię tu wyłącznie o sobie. - Zerknęłam na kwiat na stoliku. Zrobiło mi się żal tej biednej dziewczyny. Była zapatrzona w niego, jak w święty obrazek. Widziałam to już przy pierwszym spotkaniu. Jednak kochać Uchihę to jakby próbowało się zatrzymać wiatr. - Tu masz pomidory i jabłka. - Wstałam i ruszyłam do drzwi. 
- Dziękuję. - Cichy głos Sasuke przywołał na moje usta smutny uśmiech.
- Chociaż tego jednego cię nauczyłam - odpowiedziałam równie cicho, wychodząc z sali. Nie odwróciłam się. Na korytarzu stała zestresowana dziewczyna z drużyny młodego.
- Dam ci jedną radę - powiedziałam, kładąc jej dłoń na ramieniu i nachylając się nad nią. - Nigdy nie pokazuj mu swoich łez, bo przegrasz. - Zbladła i spojrzała na mnie z przestrachem. Poczochrałam jej włosy, śmiejąc się głośno, by zagłuszyć smutek, który rozlewał się po całej duszy. 
- Riko, mam problem. - Stanęłam  obok recepcjonistki, popijając kawę w plastikowym kubku. Ta parzona w szpitalu miała okropny smak i ostry aromat. Nie lubiłam jej, ale i tak ją piłam. Czy to nie ironia? To tak samo, jak z kochaniem. Kocham i jednocześnie nienawidzę. 
- Co się stało? - zapytała, poprawiając swój różowy czepek. 
- Potrzebuję mieszkania. Chcę się wynieść z domu i to jak najszybciej. - Upiłam łyk gorącego napoju.
- Mieszkania, hmm - Dotknęła palcem wskazującym ust, głęboko się zamyślając. Czekałam. Riko była znana z tego, że wiedziała wszystko o wszystkich, więc było całkiem możliwe, że będzie w stanie pomóc. - Mam! - zawołała, unosząc dłoń w geście triumfu. - Pani Murasaki z ginekologii bierze ślub w najbliższą niedzielę. Przenosi się do męża, więc z pewnością zwolni swoje stare mieszkanie. Pogadaj z nią, ma dzisiaj dyżur do czternastej.
- Jesteś cudowna! Dzięki. - Cisnęłam plastikowego śmiecia do kosza i skierowałam się na trzecie piętro. - W przyszłości się odwdzięczę - zawołałam jeszcze na odchodne. 
Zapukałam do gabinetu lekarki, po chwili zza drzwi dało się usłyszeć uprzejmy głos zapraszający do środka. Pod oknem stała niska szatynka ubrana w biały kitel. Włosy miała upięte w luźny koczek na czubku głowy.
- Ottori, stało się coś? - zapytała przejęta. Zawsze była wyjątkowo troskliwą osobą, która przejmowała się każdą swoją pacjentką.
- Wszystko w porządku - odparłam szybko z uśmiechem, by przegnać jej niepokój. Swego czasu wiele mi pomogła, więc łączyła nas ta specyficzna więź, jaka rodzi się między kobietami w potrzebie. - Słyszałam, że wychodzi pani za mąż, chciałam pogratulować. 
 - Dziękuję. - Zarumieniła się lekko, przykładając dłonie do policzków. - Mam już trzydzieści trzy lata, nie jestem taka młoda, ale bardzo się cieszę.
- Co też pani opowiada? Wygląda pani nastolatkę, w dodatku promieniującą szczęściem - dodałam, widząc, jaką sprawia jej to przyjemność.
- Naprawdę? - dopytywała, na co skinęłam głową. - To co takiego naprawdę cię do mnie sprowadza? Bo raczej nie chodzi o zwykłe gratulacje, prawda?
- Rozgryza pani ludzi, jak orzeszki. Chciałam się zapytać, czy ma pani plany, odnośnie mieszkania? Słyszałam, że po ślubie macie zamieszkać z mężem u niego.
- Planowaliśmy je komuś wynająć. Masz może kogoś na myśli, że pytasz?
- Tak. Siebie.
Ustaliłyśmy warunki i wysokość opłat, z których byłam wyjątkowo zadowolona. Chociaż jakiś jasny punkt w dzisiejszym dniu. Pozostało mi jeszcze poczekać do soboty, by móc się przeprowadzić. Nie zamierzałam powiadamiać rodziców do ostatniej chwili, żeby uniknąć narzekań ojca i namawiania matki do zostania w domu. Jeszcze trzy dni i będę wolna. 

14 marca 2015

Prolog

Noc bije czarnym skrzydłem w moje okno,
Noc puka cichą dłonią w moje drzwi,
A z nią lęk wchodzi do mej izby ciemnej,
Wlatują ciche, szaropióre ptaki,
Bolesne sny,
I nad znużoną moją głową krążą
Jakby pierzaste, wielkie, ślepe ćmy,
Jak nietoperze szeleszczące głucho - 
A u wezgłowia łoża mego siadła
Bezsenna zmora. 
(Wejmuta Leopold Staff)

  Wpatrywałam się tępo w sufit, kontemplując cień drzewa rzucany przez okno w pokoju. Wsłuchiwałam się w odgłosy domu, tak zwyczajne i codzienne, jednak nie mogłam spać. Bałam się, że znów zbudzi mnie ten sam koszmar, który od kilku tygodni się powtarzał. Spojrzałam na wiszący nad łóżkiem zegar, dochodziła czwarta nad ranem. Leżałam i myślałam, znów rozpamiętywałam chwile szczęścia, które okazały się snem, naiwnym marzeniem, roztrzaskanym w drobny mak. Przygryzłam dolną wargę, próbując powstrzymać nadchodzącą falę bólu, która miała początek w klatce piersiowej, rozsadzając ją powoli i bezlitośnie. Poczułam metaliczny posmak w ustach, z wargi wypłynęło kilka kropli krwi. Niech będzie przeklęty, pomyślałam ze złością, wspominając ciepły uśmiech, którym mnie obdarzał i spokojny, męski głos wymawiający moje imię z taką czułością, jakiej nikt nie potrafił uchwycić. Jak mogłam nie zauważyć, że to wszystko było jednym fałszem, kłamstwem, grą godną wyśmienitego aktora. Pozwoliłam łzom płynąć po policzkach. Mokre strumienie spłynęły na poduszkę. Nie płakałam, to tylko samoistne oczyszczenie oczu z toksyn, wmawiałam sobie, szczęśliwa, zakochana, a tak naprawdę strasznie naiwna. Podniosłam się powoli z łóżka. Nieprzytomnie rozejrzałam się po pokoju. 
- Będę musiała posprzątać - powiedziałam cicho, oceniając bałagan, jaki zapanował w pomieszczeniu. Prychnęłam cicho pod nosem, wycierając łzy rękawem pidżamy w zielone listki. Na podłodze leżała sterta książek. Zaczęłam je podnosić i ustawiać na półce. Ubrania, porozrzucane po całym pokoju, na krzesłach, biurku i pod oknem, zwinęłam w jeden kłębek i odniosłam do łazienki. Starałam się cicho przejść korytarzem, by nie obudzić rodziców i Mei. Weszłam do łazienki i rzuciłam ciuchy do kosza. Oparłam dłonie o umywalkę i spojrzałam w lustro. To, co zobaczyłam, niezbyt mnie zadowoliło. Brązowe, długie włosy sterczały każdy w inną stronę. Szara cera, podkrążone i zaczerwienione powieki, zapadnięte policzki. Nawet zielone tęczówki oczu straciły swój blask. Odbicie w lustrze wpatrywało się we mnie z rezygnacją. Odkręciłam kurek z zimną wodą i opłukałam twarz trzykrotnie, prychając przy tym cicho, niczym kot. Od razu lepiej, pomyślałam, gdy oczy przestały piec. Chwyciłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać włosy. Potem wzięłam szybki prysznic. Woda zmywała z ciała zmartwienia i smutek, pomagała, przynajmniej na krótki czas zapomnieć i wrócić do normalności. Wytarłam się grubym, puszystym białym ręcznikiem. 
              Kiedy zeszłam do kuchni, zastałam przy stole Genmę. Pił kawę. Rzucił na mnie okiem, oceniając, w jakim jestem stanie.
- Cześć - mruknęłam, podchodząc do lodówki i wyjmując potrzebne składniki do zrobienia śniadania.
- Cześć mała - odpowiedział ostrożnie. Martwił się, podobnie jak cała rodzina, lecz zachowywał się normalnie. Nie nadskakiwał mi i nie chodził przy mnie na paluszkach, jak rodzice, za co byłam mu wdzięczna. Zaczęłam kroić warzywa, wcześniej zalałam jajka wrzątkiem i postawiłam na kuchence, by się zagotowały.
- Chcesz kawy? - zapytał, podchodząc do dzbanka. Nie czekał na odpowiedź tylko nalał gorącego napoju do zielonego kubka.
- Dzięki - mruknęłam, odbierając od niego parującą kawę. Wsypałam do niej trzy łyżeczki cukru, przemieszałam. Pierwszy łyk sprawił, że lekko się skrzywiłam. Drugi - pozwolił poczuć ciepło rozchodzące się po żołądku. Trzeci - przyspieszył puls.
- Znowu robisz śniadanie dla małego? - zapytał, wskazując na pokrojonego pomidora.
- Chociaż tyle mogę dla niego zrobić, sam wiesz, że został całkiem sam - odpowiedziałam zamyślona. Nie rozumiałam, jak władze wioski mogły tak potraktować kilkulatka. Pozwolili mu mieszkać w tym przerażającym miejscu bez opieki, bez wsparcia. Ją samą przerażała wizja pustych domów naokoło. Jak mógł się czuć jej mały przyjaciel? Mogła sobie tylko wyobrażać. Zacisnęła ze złością szczęki.
- Genma, dlaczego rada go na to skazała? Przecież on ma dopiero dziesięć lat! - Głos mi się załamał. Znów się zaczynało. Ból zaczynał się rozchodzić, tym razem czułam, jak coś rozpycha się w krtani. Wzięłam głęboki oddech, ze świstem wypuściłam powietrze.
- Nie wiem, kochana, ale z pewnością mają swoje powody - odparł. Widziałam, że sam nie był z tych powodów zadowolony. Był ode mnie dziewięć lata starszy, przewyższał mnie o wiele bardziej dojrzałością i umiejętnościami. Zawsze spokojny i opanowany, jak on. 
- W dupie mam ich powody -warknęłam, odstawiając kubek. Zalałam jajka zimną wodą, po czym zaczęłam je obierać. Po kilkunastu minutach duże opakowanie ze śniadaniem było gotowe. Zapakowałam je do torby i wyszłam z domu. Zamykając drzwi, usłyszałam jeszcze, jak brat prosił, bym nie zrobiła niczego głupiego. 
Weszłam cicho do domu, stojącego w dzielnicy, gdzie nikt już nie mieszkał. Nikt prócz samotnego chłopca, który spał w miarę spokojnie na posłaniu w malutkim pokoiku. Chyba czuł się tutaj bezpieczniej, niż w innych pomieszczeniach. Tutaj, przynajmniej, nie było czuć unoszącego się wszędzie w okolicy zapachu śmierci. Przykucnęłam przy nim i pogłaskałam po czarnych, lekko odstających włosach. 
- Mama - mruknął przez sen, uśmiechając się lekko. Wstrzymałam powietrze. Łzy zakręciły mi się w oczach. Było mi go tak bardzo żal, że gdy na niego patrzyłam, rozrywało mi serce. Jak Itachi mógł to zrobić własnemu bratu? Kochanemu i bezbronnemu? Usiadłam przy nim i głaskałam go po głowie monotonnymi ruchami.
- Posiedzę, póki się nie obudzisz - szepnęłam cicho. Uśmiechnęłam się do wspomnień, w których Sasuke biegał za nami, gdy próbowaliśmy wyrwać się gdzieś sami we dwójkę. Zawsze nas śledził, a potem tak słodko się złościł, gdy mu znikaliśmy sprzed oczu. Kiedy promienie słońca zaczęły na dobre rozświetlać pokoik, poruszył się nerwowo. Zerwał się błyskawicznie do siadu i spojrzał na mnie przerażony.
- Czemu przyszłaś? - zapytał sucho. 
- Przyniosłam ci śniadanie - odpowiedziałam niezrażona tonem chłopca. Ostatnio przestał się śmiać, cały czas był zamyślony, smutny a przede wszystkim rozgoryczony tym, co się stało.
- Nie chcę - odpowiedział, a właściwie warknął.
- Zjesz - powiedziałam twardo. - A teraz się ubieraj, za pięć minut widzę cię w kuchni - przykazałam, grożąc mu przy tym palcem. Wstałam i ciężkim krokiem skierowałam się do wspomnianego pomieszczenia. Starałam się, przy Sasuke, zachowywać zdecydowanie i dojrzale. Zdawałam sobie sprawę, że jestem jedyną osobą, troszczącą się o dzieciaka, o którym każdy inny zapomniał. Gdybym nie przychodziła tu każdego poranka, nie miałby co do ust włożyć i kto wie, co głupiego mogłoby mu przyjść do głowy. Nałożyłam na talerz śniadanie dla młodego i zaparzyłam herbatę. Po dziesięciu minutach pojawił się. Z ponurą miną powłóczył nogami. Zasiadł na krześle i bez słowa zaczął jeść. Usadowiłam się naprzeciwko. Usiłowałam wciągnąć go w rozmowę o akademii, o pogodzie, o treningach, lecz każde moje pytanie zbywał milczeniem, bądź grymasem, mówiącym, jak bardzo go irytuję. Kiedy próbowałam go pocieszać, przytulić, czy choćby dotknąć, warczał na mnie, jak zranione zwierzątko. Starałam się zatem wspierać go na tyle, na ile mi pozwalał. Przede wszystkim nie chciałam, by był sam, przynajmniej rano, gdy budził się po ciężkiej nocy pełnej koszmarów.
- Co się mówi? - zapytałam, kiedy wstał od stołu.
- Dziękuję - burknął, wychodząc z kuchni.
- Wychodzę! Pozmywaj po śniadaniu i bądź grzeczny w akademii! - zawołałam za nim. Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwi w którymś z licznych pokoi. W podłym nastroju opuściłam dzielnicę, którą jeszcze kilka tygodni temu zamieszkiwał klan Uchiha. Kopiąc kamyk leżący na drodze, wspominałam naszą rozmowę z Itachim, ostatnią przed tragedią.

- Jutro wybywam na misję - oznajmił.
- Długo cię nie będzie? - zapytałam, stawiając na stole dwie szklanki soku. Siedzieliśmy w salonie, w moim domu.
- Nie wiem - odpowiedział, wpatrując się w drzewo za oknem.
- To pech - mruknęłam zrezygnowana. Wydęłam policzki, okazując swoje niezadowolenie.
- A co to ma znaczyć? - zapytał, śmiejąc się. Ostatnio tak rzadko to robił, że zaczynałam się o niego martwić.
- Będę straaasznie samotna - powiedziałam, podkreślając to płaczliwym głosem. - Rodzice z małą wyjechali do dziadków. Nie będzie ich do końca tygodnia, ty na misji, Genma też gdzieś się włóczy po Piasku, a ja... Sama - powiedziałam, robiąc smutne oczy. Przytulił mnie i przygarnął do siebie. Uwielbiałam wtulać się w jego ramiona, w nich zawsze czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Zamruczałam zadowolona, obejmując go w pasie, gdy poczułam, jak jego zwinne palce majstrują przy zapięciu stanika.
- Jeśli będziesz czuła się samotna, to podczas mojej nieobecności, obiecaj, że zajmiesz się Sasuke, a teraz... - powiedział. - Teraz nacieszmy się sobą - wyszeptał wprost w moje usta.