Noc bije czarnym skrzydłem w moje okno,
Noc puka cichą dłonią w moje drzwi,
A z nią lęk wchodzi do mej izby ciemnej,
Wlatują ciche, szaropióre ptaki,
Bolesne sny,
I nad znużoną moją głową krążą
Jakby pierzaste, wielkie, ślepe ćmy,
Jak nietoperze szeleszczące głucho -
A u wezgłowia łoża mego siadła
Bezsenna zmora.
(Wejmuta Leopold Staff)
Wpatrywałam się tępo w sufit, kontemplując cień drzewa rzucany przez okno w pokoju. Wsłuchiwałam się w odgłosy domu, tak zwyczajne i codzienne, jednak nie mogłam spać. Bałam się, że znów zbudzi mnie ten sam koszmar, który od kilku tygodni się powtarzał. Spojrzałam na wiszący nad łóżkiem zegar, dochodziła czwarta nad ranem. Leżałam i myślałam, znów rozpamiętywałam chwile szczęścia, które okazały się snem, naiwnym marzeniem, roztrzaskanym w drobny mak. Przygryzłam dolną wargę, próbując powstrzymać nadchodzącą falę bólu, która miała początek w klatce piersiowej, rozsadzając ją powoli i bezlitośnie. Poczułam metaliczny posmak w ustach, z wargi wypłynęło kilka kropli krwi. Niech będzie przeklęty, pomyślałam ze złością, wspominając ciepły uśmiech, którym mnie obdarzał i spokojny, męski głos wymawiający moje imię z taką czułością, jakiej nikt nie potrafił uchwycić. Jak mogłam nie zauważyć, że to wszystko było jednym fałszem, kłamstwem, grą godną wyśmienitego aktora. Pozwoliłam łzom płynąć po policzkach. Mokre strumienie spłynęły na poduszkę. Nie płakałam, to tylko samoistne oczyszczenie oczu z toksyn, wmawiałam sobie, szczęśliwa, zakochana, a tak naprawdę strasznie naiwna. Podniosłam się powoli z łóżka. Nieprzytomnie rozejrzałam się po pokoju.
- Będę musiała posprzątać - powiedziałam cicho, oceniając bałagan, jaki zapanował w pomieszczeniu. Prychnęłam cicho pod nosem, wycierając łzy rękawem pidżamy w zielone listki. Na podłodze leżała sterta książek. Zaczęłam je podnosić i ustawiać na półce. Ubrania, porozrzucane po całym pokoju, na krzesłach, biurku i pod oknem, zwinęłam w jeden kłębek i odniosłam do łazienki. Starałam się cicho przejść korytarzem, by nie obudzić rodziców i Mei. Weszłam do łazienki i rzuciłam ciuchy do kosza. Oparłam dłonie o umywalkę i spojrzałam w lustro. To, co zobaczyłam, niezbyt mnie zadowoliło. Brązowe, długie włosy sterczały każdy w inną stronę. Szara cera, podkrążone i zaczerwienione powieki, zapadnięte policzki. Nawet zielone tęczówki oczu straciły swój blask. Odbicie w lustrze wpatrywało się we mnie z rezygnacją. Odkręciłam kurek z zimną wodą i opłukałam twarz trzykrotnie, prychając przy tym cicho, niczym kot. Od razu lepiej, pomyślałam, gdy oczy przestały piec. Chwyciłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać włosy. Potem wzięłam szybki prysznic. Woda zmywała z ciała zmartwienia i smutek, pomagała, przynajmniej na krótki czas zapomnieć i wrócić do normalności. Wytarłam się grubym, puszystym białym ręcznikiem.
Kiedy zeszłam do kuchni, zastałam przy stole Genmę. Pił kawę. Rzucił na mnie okiem, oceniając, w jakim jestem stanie.
Kiedy zeszłam do kuchni, zastałam przy stole Genmę. Pił kawę. Rzucił na mnie okiem, oceniając, w jakim jestem stanie.
- Cześć - mruknęłam, podchodząc do lodówki i wyjmując potrzebne składniki do zrobienia śniadania.
- Cześć mała - odpowiedział ostrożnie. Martwił się, podobnie jak cała rodzina, lecz zachowywał się normalnie. Nie nadskakiwał mi i nie chodził przy mnie na paluszkach, jak rodzice, za co byłam mu wdzięczna. Zaczęłam kroić warzywa, wcześniej zalałam jajka wrzątkiem i postawiłam na kuchence, by się zagotowały.
- Chcesz kawy? - zapytał, podchodząc do dzbanka. Nie czekał na odpowiedź tylko nalał gorącego napoju do zielonego kubka.
- Dzięki - mruknęłam, odbierając od niego parującą kawę. Wsypałam do niej trzy łyżeczki cukru, przemieszałam. Pierwszy łyk sprawił, że lekko się skrzywiłam. Drugi - pozwolił poczuć ciepło rozchodzące się po żołądku. Trzeci - przyspieszył puls.
- Znowu robisz śniadanie dla małego? - zapytał, wskazując na pokrojonego pomidora.
- Chociaż tyle mogę dla niego zrobić, sam wiesz, że został całkiem sam - odpowiedziałam zamyślona. Nie rozumiałam, jak władze wioski mogły tak potraktować kilkulatka. Pozwolili mu mieszkać w tym przerażającym miejscu bez opieki, bez wsparcia. Ją samą przerażała wizja pustych domów naokoło. Jak mógł się czuć jej mały przyjaciel? Mogła sobie tylko wyobrażać. Zacisnęła ze złością szczęki.
- Genma, dlaczego rada go na to skazała? Przecież on ma dopiero dziesięć lat! - Głos mi się załamał. Znów się zaczynało. Ból zaczynał się rozchodzić, tym razem czułam, jak coś rozpycha się w krtani. Wzięłam głęboki oddech, ze świstem wypuściłam powietrze.
- Nie wiem, kochana, ale z pewnością mają swoje powody - odparł. Widziałam, że sam nie był z tych powodów zadowolony. Był ode mnie dziewięć lata starszy, przewyższał mnie o wiele bardziej dojrzałością i umiejętnościami. Zawsze spokojny i opanowany, jak on.
- W dupie mam ich powody -warknęłam, odstawiając kubek. Zalałam jajka zimną wodą, po czym zaczęłam je obierać. Po kilkunastu minutach duże opakowanie ze śniadaniem było gotowe. Zapakowałam je do torby i wyszłam z domu. Zamykając drzwi, usłyszałam jeszcze, jak brat prosił, bym nie zrobiła niczego głupiego.
Weszłam cicho do domu, stojącego w dzielnicy, gdzie nikt już nie mieszkał. Nikt prócz samotnego chłopca, który spał w miarę spokojnie na posłaniu w malutkim pokoiku. Chyba czuł się tutaj bezpieczniej, niż w innych pomieszczeniach. Tutaj, przynajmniej, nie było czuć unoszącego się wszędzie w okolicy zapachu śmierci. Przykucnęłam przy nim i pogłaskałam po czarnych, lekko odstających włosach.
- Mama - mruknął przez sen, uśmiechając się lekko. Wstrzymałam powietrze. Łzy zakręciły mi się w oczach. Było mi go tak bardzo żal, że gdy na niego patrzyłam, rozrywało mi serce. Jak Itachi mógł to zrobić własnemu bratu? Kochanemu i bezbronnemu? Usiadłam przy nim i głaskałam go po głowie monotonnymi ruchami.
- Posiedzę, póki się nie obudzisz - szepnęłam cicho. Uśmiechnęłam się do wspomnień, w których Sasuke biegał za nami, gdy próbowaliśmy wyrwać się gdzieś sami we dwójkę. Zawsze nas śledził, a potem tak słodko się złościł, gdy mu znikaliśmy sprzed oczu. Kiedy promienie słońca zaczęły na dobre rozświetlać pokoik, poruszył się nerwowo. Zerwał się błyskawicznie do siadu i spojrzał na mnie przerażony.
- Czemu przyszłaś? - zapytał sucho.
- Przyniosłam ci śniadanie - odpowiedziałam niezrażona tonem chłopca. Ostatnio przestał się śmiać, cały czas był zamyślony, smutny a przede wszystkim rozgoryczony tym, co się stało.
- Nie chcę - odpowiedział, a właściwie warknął.
- Zjesz - powiedziałam twardo. - A teraz się ubieraj, za pięć minut widzę cię w kuchni - przykazałam, grożąc mu przy tym palcem. Wstałam i ciężkim krokiem skierowałam się do wspomnianego pomieszczenia. Starałam się, przy Sasuke, zachowywać zdecydowanie i dojrzale. Zdawałam sobie sprawę, że jestem jedyną osobą, troszczącą się o dzieciaka, o którym każdy inny zapomniał. Gdybym nie przychodziła tu każdego poranka, nie miałby co do ust włożyć i kto wie, co głupiego mogłoby mu przyjść do głowy. Nałożyłam na talerz śniadanie dla młodego i zaparzyłam herbatę. Po dziesięciu minutach pojawił się. Z ponurą miną powłóczył nogami. Zasiadł na krześle i bez słowa zaczął jeść. Usadowiłam się naprzeciwko. Usiłowałam wciągnąć go w rozmowę o akademii, o pogodzie, o treningach, lecz każde moje pytanie zbywał milczeniem, bądź grymasem, mówiącym, jak bardzo go irytuję. Kiedy próbowałam go pocieszać, przytulić, czy choćby dotknąć, warczał na mnie, jak zranione zwierzątko. Starałam się zatem wspierać go na tyle, na ile mi pozwalał. Przede wszystkim nie chciałam, by był sam, przynajmniej rano, gdy budził się po ciężkiej nocy pełnej koszmarów.
- Co się mówi? - zapytałam, kiedy wstał od stołu.
- Dziękuję - burknął, wychodząc z kuchni.
- Wychodzę! Pozmywaj po śniadaniu i bądź grzeczny w akademii! - zawołałam za nim. Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwi w którymś z licznych pokoi. W podłym nastroju opuściłam dzielnicę, którą jeszcze kilka tygodni temu zamieszkiwał klan Uchiha. Kopiąc kamyk leżący na drodze, wspominałam naszą rozmowę z Itachim, ostatnią przed tragedią.
- Jutro wybywam na misję - oznajmił.
- Długo cię nie będzie? - zapytałam, stawiając na stole dwie szklanki soku. Siedzieliśmy w salonie, w moim domu.
- Nie wiem - odpowiedział, wpatrując się w drzewo za oknem.
- To pech - mruknęłam zrezygnowana. Wydęłam policzki, okazując swoje niezadowolenie.
- A co to ma znaczyć? - zapytał, śmiejąc się. Ostatnio tak rzadko to robił, że zaczynałam się o niego martwić.
- Będę straaasznie samotna - powiedziałam, podkreślając to płaczliwym głosem. - Rodzice z małą wyjechali do dziadków. Nie będzie ich do końca tygodnia, ty na misji, Genma też gdzieś się włóczy po Piasku, a ja... Sama - powiedziałam, robiąc smutne oczy. Przytulił mnie i przygarnął do siebie. Uwielbiałam wtulać się w jego ramiona, w nich zawsze czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Zamruczałam zadowolona, obejmując go w pasie, gdy poczułam, jak jego zwinne palce majstrują przy zapięciu stanika.
- Jeśli będziesz czuła się samotna, to podczas mojej nieobecności, obiecaj, że zajmiesz się Sasuke, a teraz... - powiedział. - Teraz nacieszmy się sobą - wyszeptał wprost w moje usta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz