Późnym popołudniem dotarliśmy do siedziby Hokage. Poprawiłam ceramiczną maskę na twarzy i wraz z towarzyszami weszliśmy do gabinetu Tsunade, która od dwóch tygodni pełniła urząd. Przed wyruszeniem, miałam okazję, zobaczyć ją tylko raz, gdy podpisywała zgodę na misję, którą zlecił nam jeszcze Trzeci. Siedziała za biurkiem zawalonym papierami. Obok niej stała na straży brunetka.
- I jak misja? - zapytała blondynka, wstając, by było ją widać zza dokumentów.
- Niestety zakończona niepowodzeniem. - Kapitan Yamato zaczął zdawać raport. - Miejsce, do którego dotarliśmy okazało się kryjówką Akatsuki, jednak została już opuszczona. Z przeprowadzonego śledztwa wynika, że od czterech miesięcy nikogo tam nie było.
Tsunade wyraziła swoje niezadowolenie głośnym przekleństwem. Była tylko kobietą, ale odczuwało się przed nią respekt. Nie wiedziałam dokładnie, co to było. Może zaciśnięte w złości wargi, a może przymrużone niebezpiecznie oczy? Uśmiechnęłam się pod maską. Chciałabym budzić taki strach jednym spojrzeniem, jak nasza nowa hokage. Zaczęła przeglądać jakieś akta. Udało mi się dojrzeć, że dotyczyły one naszej trzyosobowej drużyny.
- Zdejmijcie maski - zarządziła. - Jesteśmy sami. Chcę wam spojrzeć w oczy - powiedziała. Zsunęłam swoją, podobnie, jak kapitan i Sojiro, brunet stojący pod drzwiami. Tsunade podeszła do każdego z nas. Kiedy zatrzymała się przede mną, czułam się, jak na przesłuchaniu, jednak trzymałam się prosto, gapiąc się przed siebie.
- Dobrze, możecie się rozejść, macie kilka dni wolnego - powiedziała. - Ottori, ty zostań.
Zdziwiona spojrzałam na Sojiro, który wzruszył jedynie ramionami i wyszedł razem z Yamato. Coś się stało? A może Mei w coś się wpakowała? Nie, takimi rzeczami nie zawracano by głowy Piątej. Spoglądałam na nią z ciekawością i lekkim zdenerwowaniem.
- Wyczytałam, że posiadasz niespotykane zdolności wykrywania chakry. Chciałabym się o tym dowiedzieć czegoś więcej - powiedziała, opierając brodę na złączonych dłoniach. Odetchnęłam z ulgą, a więc chodziło tylko o to.
- Potrafię określić, kto i kiedy przebywał w danym miejscu, dotyczy to także przedmiotów, z którymi miał styczność - odpowiedziałam, rozluźniając się.
- Ciekawe - odparła, uśmiechając się szeroko. - Czy możesz? - zapytała, podając mi pierwszą z brzegu teczkę. Położyłam ją na podłodze, złożyłam pieczęci węża i bawoła, po czym przyłożyłam prawą dłoń do akt, które pokryły się srebrną mgiełką. Przymknęłam oczy, koncentrując się na słabych śladach chakry, które były dla mnie niczym odciski palców zostawiane na szkle.
- Brała pani tę teczkę dzisiejszego dnia trzykrotnie, pierwszy raz jakieś cztery godziny temu. Przedtem kobieta, zapewne asystentka - mruknęłam. - Kilku pracowników archiwum - zaczęłam wymieniać znajome sobie nazwiska, a tych których nie znałam, opisywałam jako nieznane źródła. - Potrafię bez pomyłki określić osoby, jeśli miałam z nimi wcześniej kontakt. Umiejętność rozpoznawania jest czymś w rodzaju dodatkowej pamięci. Jeśli kogoś dotknę, zapamiętuję jego chakrę całkiem nieświadomie - wyjaśniłam. - Jeżeli nie znam źródła bezpośrednio, mogę określić jedynie czas i ilość osób.
- Świetnie! - ucieszyła się Piąta. - Wieczorem, o dwudziestej przyjdź do archiwum. Chcę byś sprawdziła kilka rzeczy. Teraz możesz odejść. - Podniosłam teczkę z podłogi i podałam ją Shizune, która zdążyła wcześniej się przedstawić. Wydawała się niezwykle poważna i trochę sztywna, ale może to dobrze, że ktoś taki pracował w biurze hokage. Dzięki temu można było być spokojnym, iż wszystko przebiega sprawnie.
Wyszłam z biura, nakładając ponownie maskę, skierowałam się do podziemi, gdzie mieściło się wejście do kwatery ANBU. Po kilkuminutowym spacerze korytarzem dotarłam do szatni. W środku nie było nikogo, więc nie spiesząc się, podeszłam do swojej szafki. Otworzyłam ją i wyciągnęłam czarne spodnie, granatową bluzę i zieloną kamizelkę. Przebrałam się, wyczesałam włosy, przeglądając się w lustrze umieszczonym na drzwiach. Zmierzyłam się krytycznym spojrzeniem. Znowu schudłam. W końcu dwa tygodnie odżywiania się na misji, miało swoje konsekwencje. Z uśmiechem na ustach, wyszłam z szatni. Po chwili byłam już na jednej z głównych uliczek Konohy. Nic się nie zmieniło przez tych kilka dni. Ludzie spacerowali, rozmawiali, robili zakupy.
Wyszłam z biura, nakładając ponownie maskę, skierowałam się do podziemi, gdzie mieściło się wejście do kwatery ANBU. Po kilkuminutowym spacerze korytarzem dotarłam do szatni. W środku nie było nikogo, więc nie spiesząc się, podeszłam do swojej szafki. Otworzyłam ją i wyciągnęłam czarne spodnie, granatową bluzę i zieloną kamizelkę. Przebrałam się, wyczesałam włosy, przeglądając się w lustrze umieszczonym na drzwiach. Zmierzyłam się krytycznym spojrzeniem. Znowu schudłam. W końcu dwa tygodnie odżywiania się na misji, miało swoje konsekwencje. Z uśmiechem na ustach, wyszłam z szatni. Po chwili byłam już na jednej z głównych uliczek Konohy. Nic się nie zmieniło przez tych kilka dni. Ludzie spacerowali, rozmawiali, robili zakupy.
- Megumi! - Odwróciłam się na dźwięk własnego imienia. Zbliżała się do mnie moja była mentorka. Pomachałam jej i poczekałam, aż dojdzie do mnie w towarzystwie swojego mężczyzny, który oficjalnie nim nie był. Jednak cała wioska wiedziała dokładnie, co między nimi iskrzyło, choć sami milczeli na ten temat.
- Kurenai sensei - przywitałam się. - Co u pani słychać? - zapytałam, zerkając wymownie na Asumę.
- Po staremu - odpowiedziała, puszczając do mnie oczko. Była w wyśmienitym humorze.
- A to zadrapanie na policzku? Powinna je pani opatrzyć - powiedziałam, przykładając dłoń do policzka nauczycielki. Zielona poświata szybko pozbyła się niewielkiej rany.
- To tylko małe skaleczenie, nie powinnaś na coś takiego marnować energii - zganiła mnie, jak za dawnych lat.
- Przecież zna mnie pani nie od dziś - odparłam z uśmiechem.
- Nic nie słyszałaś, prawda? - zapytała, przyglądając mi się z troską.
- O czym miałam słyszeć? Przed chwilą wróciłam do wioski, nie było mnie dwa tygodnie. - Zaciekawiona przyglądałam się, jak Kurenai bije się z myślami.
- Jakby ci to powiedzieć... - zacięła się. - Itachi złożył krótką wizytę w wiosce - zakończyła cicho, przyglądając się mojej reakcji. Serce zakłuło boleśnie. Zaraz potem zrobiło mi się gorąco, poczułam, jak zdradzieckie rumieńce wykwitają na policzkach. Po kilku latach nadal ciało reagowało tak samo, był to impuls, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Po chwili, pozornie spokojnym głosem zapytałam, co dokładnie się wydarzyło.
- Spotkaliśmy Itachiego i jego towarzysza. Nie mam pojęcia, czemu pojawił się akurat teraz. Kakashi wylądował w szpitalu, z Asumą nie mogliśmy nic zrobić. Gdyby nie Gai... źle by się to dla nas skończyło - podsumowała opowieść. Zaschło mi w ustach, nie najlepiej się czułam, słysząc rewelacje o byłym ukochanym. Czemu pojawił się, kiedy mnie tu nie było? Nie mógł kilka dni później? Chciałam go zobaczyć, choć wiedziałam, że z mojej strony to szczyt głupoty. Miałam mu bardzo wiele do powiedzenia.
- A Sasuke? - zapytałam, przypominając sobie chłopaka.
- Jakimś cudem się o tym dowiedział, popędził za nim. Skończył, jak Kakashi - powiedziała.
- Muszę iść - odparłam, żegnając się krótko, pospieszyłam do jednego z konohańskich budynków. Itachi chyba całkiem postradał rozum! Jak mógł wysłać brata do szpitala? Po tym wszystkim, co mu zrobił, nie mógł mu dać spokoju? Sasuke, odkąd został geninem, zaczął się powoli otwierać, co sprawiało mi prawdziwą radość. Ale teraz? Co, jeśli całe moje starania i jego kolegów z drużyny pójdą w zapomnienie? Pędziłam przed siebie, nie zwracając uwagi, na napotykanych ludzi. Wpadłam do szpitala i od razu stanęłam przy biurku recepcjonistki.
- Och, Megumi, wróciłaś już? - zapytała Reiko, pielęgniarka siedząca za kontuarem.
- Tak. Gdzie mogę znaleźć młodego Uchichę? - Stukałam nerwowo palcami o blat, gdy koleżanka sprawdzała rejestr. Mam nadzieję, że ten wariat nie zrobił mu krzywdy.
- Na drugim piętrze, pokój 34 - odpowiedziała, a ja już wspinałam się po schodach. Korytarz był wąski, po obu stronach w równych odstępach, rozmieszczone były drzwi z plakietkami oznaczającymi numery sal. Ta, której szukałam, znajdowała się na samym końcu po lewej stronie. Z impetem weszłam do środka. Leżał na łóżku. Spał. Odetchnęłam z ulgą. Podeszłam do krzesła przy jego łóżku i usiadłam na nim. Napięcie, jakie odczuwałam, zeszło ze mnie, razem w głośnym westchnięciem. Dotknęłam czoła chłopaka, było chłodne. Na pierwszy rzut oka wydawał się być zdrowy. To musiało być genjutsu, pomyślałam ze złością. Byłam wściekła na Itachiego, zacisnęłam dłonie na przykryciu, którym był okryty Sasuke. Równy oddech chłopaka uspokajał mnie. Zmęczona misją i rewelacjami dnia dzisiejszego, przymknęłam powieki i przysnęłam na krześle, z głową opartą na szafce obok łóżka. Obudził mnie odgłos otwieranych drzwi. Momentalnie się ocknęłam, kładąc dłoń na kaburze, zwróciłam się do wejścia, gdzie stała przestraszona dziewczyna. Miała krótkie, krzywo przycięte różowe włosy. Miała na imię Sakura, tak mi się przynajmniej wydawało. Była w drużynie z młodym.
- Och, przepraszam - bąknęła zawstydzona, cofając się.
- Wchodź. I tak miałam zaraz wychodzić - powiedziałam, spoglądając na zegar wiszący przy drzwiach. Miałam jeszcze dwie godziny do stawienia się w archiwum. Uśmiechnęłam się zachęcająco do dziewczyny. - Siadaj - powiedziałam, wskazując drugie krzesło. Niepewnie przysiadła po drugiej stronie łóżka, mierząc mnie wzrokiem. Pewnie zachodziła w głowę, co robię w sali Uchihy. Nerwowo strzelała stawami w palcach. Oho, pomyślałam, ktoś tu chyba czuje się zagrożony. Pewnie jedna z jego licznych fanek.
- Jesteś w drużynie z Sasuke, prawda? - zapytałam, wygodnie rozsiadając się na krześle. Czas na małe przesłuchanko. - Jak się nazywasz?
- Tak. Sakura Haruno, razem z Naruto i Kakashim tworzymy drużynę - odpowiedziała. - A pani kim jest? - zapytała. Uniosłam jedną brew. Byłam pod wrażeniem. Widziałam, jak próbowała ukryć niepewność, pod maską obojętności.
- Ottori Megumi - odpowiedziałam krótko. Ruch na łóżku zwrócił naszą uwagę. Młody zaczął się budzić. Otworzył oczy i przez chwilę tępo wpatrywał się w sufit.
- Sasuke-kun - pisnęła Sakura. Skrzywiłam się lekko, słysząc ten ton głosu. Ktoś tu z pewnością był irytujący.
- Sasuke, pogadajmy - odezwałam się spokojnie. Skierował na mnie spojrzenie, ignorując koleżankę.
- Megu, co? - zachrypnięty głos chłopaka wcale mi się nie spodobał.
- Jak to co? Wracam z misji i dowiaduję się, że okupujesz szpital - powiedziałam z lekkim wyrzutem. - Musiałeś się na niego rzucać?! Co gdyby... - przerwałam, czując, jak coś podchodzi mi niebezpiecznie do gardła. Zamrugałam kilka razy powiekami.
- Proszę na niego nie krzyczeć! - Sakura wstała, zaciskając małe piąstki, gotowała się do obrony Uchichy.
- Sakura, siadaj - wtrącił Sasuke. - Nie jestem dzieckiem - warknął w moją stronę. - Po co tu przyszłaś?
- Martwiłam się o ciebie.
- Niepotrzebnie, nic nas nie łączy.
- Rodzina - zaczęłam, lecz przerwał mi głośny śmiech, który przyprawiał o ciarki.
- Nie jesteśmy rodziną, mogliśmy... - Spojrzał na mnie z ironią, lecz po chwili dodał dużo łagodniej. - Ale się nie udało. Wstałam, na trzęsących się nogach, podeszłam do drzwi. Obejrzałam się jeszcze na leżącego chłopaka.
- Nie musiałeś mi przypominać. Każdego dnia żałuje, że tak się stało - powiedziałam. Skonsternowany Uchiha spojrzał na mnie, chciał coś powiedzieć, lecz podniosłam dłoń, by lepiej milczał.
- Wracaj do zdrowia, młody. I nie rób nic głupiego, bo będę się martwić - dodałam, wychodząc. Posłałam jeszcze smutny uśmiech Sakurze, która w ciszy przysłuchiwała się naszej rozmowie. Z pewnością nic z niej nie pojmowała. Rozmawialiśmy z Sasuke szyfrem, który udoskonaliliśmy przez ostatnich kilka lat, zwłaszcza jeśli chodziło o ten jeden poranek, który złączył naszą dwójkę silniej, niż obietnica złożona Itachiemu. Ruszyłam w stronę domu, nie spiesząc się zbytnio. Miałam jeszcze trochę czasu, przed wizytą w archiwum, chciałam wziąć gorący prysznic i zjeść normalny obiad. Położyłam dłoń na brzuchu, w którym donośnie zaburczało.
Weszłam cicho do domu, nie mając ochoty rozmawiać z rodzicami, czy udawać wesołej przy siostrze. Z kuchni wyjrzała mama. Była ubrana w swój ulubiony biały fartuch, narzucony na zieloną sukienkę, która komponowała się z kolorem włosów, które po niej odziedziczyłam.
- Megumi, kochanie. Wróciłaś! - zawołała radośnie.
- Cześć, skoczę na górę. Zaraz zejdę - odpowiedziałam, pokonując schody po dwa stopnie na raz. Chwyciłam z szafki w pokoju pierwsze lepsze ciuchy i zabarykadowałam się w łazience. Weszłam pod prysznic i stałam pod strumieniem wody. Jak dobrze skorzystać z normalnej łazienki, westchnęłam z ulgą. Po półgodzinnej sesji, zeszłam na dół do kuchni, gotowa do spotkania z rodziną. Mama nałożyła mi zaraz pełen talerz smażonych warzyw z kurczakiem. Siostra opowiadała, jak spędziła ostatnie dni i co działo się w Akademii, do której uczęszczała już drugi rok. Ojciec natomiast, jak to on, prawie się nie odzywał. Siedział zaczytany w gazecie, od czasu do czasu tylko mruknął coś, niezadowolony pod nosem.
- Jak misja? - zapytał, składając w końcu "Dziennik Konohy" na pół. Wzruszyłam ramionami.
- Nieudana - odpowiedziałam w końcu, widząc surowy wzrok. Zmarszczył czarne, nastroszone brwi, a usta, pod sumiastym wąsem, zacisnął w wąską linię.
- Nie po to szkoliłaś się tyle lat, by być nieudacznikiem na misjach.
- Skąd to założenie, że zawaliłam?! - oburzyłam się. - Cel wyniósł się z miejsca dużo wcześniej przed naszym przybyciem, więc winy w tym mojej nie było! - krzyknęłam, uderzając otwartą dłonią w stół.
- Zachowuj się! To mój dom! - wrzasnął, zrywając się od stołu.
- Świetnie! Wychodzę! - warknęłam do ojca. - Mamo, obiad był pyszny. - Pocałowałam rodzicielkę w policzek, chwyciłam zieloną polarową bluzę i wyszłam z domu.
- Obrazek idealnej rodziny - prychnęłam cicho pod nosem, wciągając kaptur na głowę. Włożyłam ręce do kieszeni i ruszyłam w stronę archiwum. Mogłam posłuchać Genmy i wyprowadzić się już wtedy, a nie się męczyć. Ale nie, musiałam zostać, bo Mei malutka, bo mama chora, bo tak wygodniej, taniej. Dość. Człowiek wraca, po dwóch tygodniach tułaczki po jakichś zapyziałych terenach, do domu, by odpocząć i odetchnąć w rodzinnym gronie, a spotyka go coś takiego, szkoda gadać. To prawda, że odkąd byłam w ANBU, rzadko bywałam w domu, ale może to i lepiej. Kopnęłam kamyk leżący na mojej drodze. Odbił się o ścianę warzywniaka. Najpierw Itachi, potem Sasuke i ojciec. Co mnie dziś jeszcze czeka? Chciało mi się wyć, ale jak na złość księżyc był dzisiaj tylko cienkim sierpem. Głupio by wyglądało, nieprawdaż? Gdyby chociaż była pełnia... Zaśmiałam się z własnej głupoty.
Dotarłam w końcu do budynku, w którym mieściło się archiwum. Przed wejściem stał strażnik. Hiroki, starszy ode mnie o kilka lat. Znałam go z kilku misji w przeszłości.
- Ottori, Piąta już na ciebie czeka - powiedział, podając mi rękę na przywitanie.
- Cześć. Mam nadzieję, że niezbyt długo - odpowiedziałam, wchodząc do środka. Tu czekała mnie jeszcze jedna kontrola. Dokładna i rygorystyczna. Szkoda, że nie kazali mi zostać w samej bieliźnie, pomyślałam, gdy już pozbyłam się całej broni, jaką miałam przy sobie, bo przecież każdy zdolny ninja, potrafi zabić przeciwnika zwykłym butem. W końcu podeszła do mnie drobna blondynka w okularach, które ciągle się jej zsuwały z nosa. Co chwilę je poprawiała.
- Proszę za mną, czcigodna hokage już czeka - powiedziała, ruszyłam za nią. Przed drzwiami, niby od niechcenia, położyłam jej dłoń na ramieniu. Nie mogłam się powstrzymać.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do nieśmiałej dziewczyny. Starałam się jak najczęściej dotykać ludzi, by zapamiętywać ich chakrę, czasami mogło się to wydawać dziwne, ale z wiekiem nauczyłam się to robić tak, że raczej nie zwracałam tym niczyjej uwagi.
- Ottori! Czekam już od dwudziestu minut! - zawołała Tsunade, przeglądając teczki leżące na dużym stole. W jednej dłoni trzymała białą buteleczkę. Sake.
- Przepraszam, coś mnie zatrzymało w domu - odezwałam się, siląc się na uśmiech.
- Jesteś córką Ottoriego Masashiego? Tego od wyrabiania broni? - zapytała.
- Tak. Ojciec zajmuje się produkcją i naprawą - odpowiedziałam. Ze swoimi zdolnościami, które po nim odziedziczyłam, był niezawodny w swoich fachu. Potrafił robić cuda z żelaza i stali, co nie przeszkadzało mu być tyranem. Czasami podejrzewałam, że serce ma z tego samego stopu metalu, z którego wykuwał broń.
- Chcę, żebyś sprawdziła te akta pod kątem osób, które miały z nimi ostatnio styczność. Do jakiego czasu w przeszłości możesz to określić? - zapytała, pociągając łyk sake. Chyba lubiła sobie pozwolić po godzinach.
- Zależy to od kilku czynników, ale gdy chodzi o przedmioty to do kilkunastu miesięcy. Jeżeli chodzi o miejsca, to trzy, cztery miesiące - odpowiedziałam, zerkając na sześć teczek. Każda z nich była podpisana numerem identyfikacyjnym i datą. Zaczęłam koncentrować się po kolei nad aktami. Trwało to dość długo, nie chciałam się pomylić. Coś blokowało chakrę, jakby na dokumenty została nałożona blokada. Na wszystkie z wyjątkiem ostatnich. Kiedy położyłam na nich dłoń, odskoczyłam. Poczułam, jakby poraził mnie prąd. Spojrzałam szybko na Tsunade, która zaskoczona, równie jak ja, przyglądała się aktom. Nie wiedziała jednak, co mnie tak zszokowało. Potarłam dłoń o udo. Ciągle czułam na skórze to przyjemne mrowienie.
- Mów - rozkazała.
- Te - powiedziałam, wskazując pięć teczek. - Zostały przeglądane dwa miesiące temu, jeszcze przed śmiercią Trzeciego przez niego i jeszcze jedną osobę, która zadbała, by nie pozostawić po sobie żadnego śladu. - Zamyśliłam się chwilę, zastanawiając się, nad możliwościami. - Ktoś, kto potrafi zablokować przepływ chakry i jest tego świadom. Prawdopodobnie wie o moich zdolnościach i chciał uniknąć rozpoznania - dodałam.
- Jak to? - zapytała zdenerwowana.
- Na te akta zostało nałożone coś w rodzaju bariery - wyjaśniłam.
- Kto mógł zrobić coś takiego? - zastanawiała się, przygryzając kciuk.
- Nie chcę wysuwać pochopnych wniosków, ale spotkałam się już kiedyś z czymś takim. - Kręciłam się nerwowo, zastanawiając się, czy to możliwe. - Nie mogę być pewna, ale jedyną, znaną mi osobą, która przychodzi na myśl jest Danzo.
- Danzo? - zapytała z niedowierzaniem. Przytaknęłam skinieniem głowy.
- Dwa lata temu zaproszono mnie do Korzenia, dowódca przeprowadził testy, które według niego oblałam. Sprawdzał także moją umiejętność. Wtedy dał mi do odczytania historię kilku przedmiotów. Dwa z nich miały nałożoną podobną barierę - wyjaśniłam.
- Czemu oblałaś?
- Jakby to powiedzieć... Nie potrafiłam zrobić czegoś, co podobno było konieczne do zaliczenia testu. Nie chcę o tym mówić - odpowiedziałam, wspominając, jak Danzo rozkazał ukrócenie życia starszej kobiety. Chorowała, lecz z uśmiechem spoglądała na każdego, kto odwiedzał ją w szpitalu. Byłam wtedy początkującym medykiem, więc jak mogłam zamiast leczyć - zabijać? Odmówiłam.
- Nie musisz mówić. - Westchnęła. - Domyślam, że nie jest przyjemna historia. Co powiesz o tej ostatniej teczce?
- Ta... Sześć dni temu miał ją w swoich rękach Uchiha Itachi - wyszeptałam, jakby wypowiedzenie tego imienia było świętokradztwem.
- On?! Jak się tu dostał! - Kobieta zerwała się z miejsca i wybiegła z pomieszczenia, wołając straże. Oj, dostanie się im, pomyślałam. Położyłam drżącą dłoń jeszcze raz na aktach. Czułam przyjemne swędzenie w koniuszkach palców. Przymknęłam oczy, dając się porwać uczuciu, które mną zawładnęło. Tak dawno tego nie czułam. Nikła cząstka chakry, pozostawiona na szarej tekturze, była niczym narkotyk, którego nie było mi dane zażywać od dawna. Kilka lat temu byłam od tego uzależniona. Sypiałam w koszulce Itachiego, nosiłam przy pasie jeden z jego starych kunai. Wszystko to ciągnęło się kilka miesięcy, dopóki na przedmiotach pozostał ślad jego dotyku. Kiedy wszystko się skończyło, cierpiałam. A teraz znowu. Poczułam się, jakbym skoczyła w głęboki, czarny dół. Oderwałam dłoń, głośno oddychając. Nie mogłam znowu sięgnąć dna. Z korytarza dochodziły mnie krzyki. Szybko otworzyłam teczkę, którą przeglądał Itachi, by sprawdzić czego dotyczy. "Uchiha Sasuke, sprawa przeklętej pieczęci", tytuł dokumentu mnie zaskoczył . Odłożyłam szybko papiery na miejsce, słysząc jak Tsunade zbliża się do środka.
- Nie mów nikomu o tym wszystkim - powiedziała, zgarniając teczki ze stołu.
- Oczywiście - odpowiedziałam. - Mogę już iść? - zapytałam.
- Tak. Na pewno jesteś zmęczona po misji. Masz kilka dni wolnego, odpocznij. - Pokrzepiająco poklepała mnie po ramieniu i obdarzyła uśmiechem. Dziwne, jeden mały gest, a poczułam się szczęśliwa. Zadowolenie z tego, że zyskałam w oczach hokage, podniosło mi widocznie poziom endorfin we krwi, czego w żadnym razie nie łączyłam z mrowiącym odczuciem, po zetknięciu z chakrą mojego byłego.
Wróciłam do domu grubo po północy. Wcześniej włóczyłam się po wiosce, zajrzałam do baru, gdzie wypiłam dwa piwa w samotności. Cicho, na paluszkach, przeszłam do pokoju. Byle nie natknąć się na ojca. Jutro szukam mieszkania, nie będę wiecznie znosić takiego traktowania, obiecałam sobie. Zapaliłam małą lampkę na biurku. Zdjęłam bluzę i przewiesiłam ją przez oparcie krzesła. Wzrok powędrował na półkę. Stało tam jedno zdjęcie, oprawione w prostą ramkę, sklejoną w dwóch miejscach. Szybka chroniąca fotografię była pęknięta pośrodku, rozdzielała postacie, które były uwiecznione na zdjęciu. Podeszłam bliżej i podniosłam je ostrożnie. Kąciki ust Itachiego unosiły się nieznacznie ku górze, obejmował mnie jednym ramieniem. Dlaczego wciąż trzymam to zdjęcie? Powinnam dawno się go pozbyć! Rzuciłam nim o ścianę, nie przejmując się nawet hałasem, który mógł zbudzić rodziców.
- Cholerny Uchiha - warknęłam niezadowolona. - Dlaczego?! – Pełna smutku i złości zadawałam sobie to pytanie setki razy. Ramka rozprysła się na drobne kawałeczki, podobnie, jak szkło. Przez chwilę patrzyłam przez łzy na fotografię leżącą na podłodze, po czym uklękłam obok i zaczęłam zbierać kawałki szkła. – I znów będę musiała kupić nową ramkę – mruknęłam i uśmiechnęłam się smutno.
Z samego rana udałam się na główny rynek w centrum wioski, gdzie znajdowała się wielka tablica z ogłoszeniami. Chciałam znaleźć sobie jakieś małe, przytulne mieszkanko. Czas się w końcu wynieść z domu. Przeglądałam oferty, lecz nic ciekawego nie zwróciło mojej uwagi. Czy nikt nie chciał wynająć kawalerki w super niskiej cenie? Ech, zrezygnowana zostawiłam tablicę za sobą i zaczęłam spacerować po rynku. Pogawędziłam chwilę ze znajomą panią z warzywniaka, kupiłam trzy duże, dojrzałe pomidory i kilka jabłek. Ruszyłam w stronę szpitala. Kiedy byłam na miejscu, skierowałam się najpierw do sali 34.
- Po co przyszłaś? - Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrywał się we mnie z niechęcią.
- Zrobiłam ci coś, że tak mnie traktujesz? - zapytałam ze złością.
- Nie - odparł szczerze.
- Skoro nie, to się tak nie zachowuj. Chcę dla ciebie dobrze, a ty masz gdzieś moje starania. Jak będziesz dalej tak postępował, to w końcu mi się odechce dbania o ciebie. - Zrezygnowana klapnęłam na krzesło obok łóżka. Na stoliku obok, w szklance, stał biały kwiat. Uśmiechnęłam się zadziornie. - Kwiatek od dziewczyny?
- Nie twój interes - warknął.
- Oj, nie bądź taki nieśmiały. - Dźgnęłam go palcem w bok, chichocząc przy tym jak nastolatka. Tak bardzo chciałam, by znów zaczął się śmiać.
- Przestań. - Oschły ton Sasuke wydobył z mych ust jedynie ciche westchnięcie.
- W ogóle nie masz podejścia do kobiet, chyba zaniedbałam tę część twojej edukacji.
- Kim jesteś, żeby mówić coś takiego? - To pytanie mnie zabolało. Spuściłam oczy, nie odzywając się. Kim byłam? Tylko naprzykrzającą się starszą koleżanką, która wmawiała sobie, że pomaga samotnemu dzieciakowi. Ale kto tu komu tak naprawdę pomagał? Czy to nie Sasuke był dla mnie pomostem łączącym mnie z przeszłością, którą chciałam zapomnieć i jednocześnie trzymałam się jej wszystkimi możliwymi sposobami.
- Masz rację - powiedziałam, dusząc w sobie łzy. Od tamtego poranka nie pokazałam mu swoich łez i nie miałam zamiaru tego robić ponownie. Odnosiłam wrażenie, że każde okazanie przy nim jakiejkolwiek słabości sprawiało mu chorą satysfakcję. - Dla ciebie może jestem już nikim, ale dla mnie zawsze byłeś kimś ważnym, ale skoro tak podchodzisz do sprawy, to nie będę cię więcej odwiedzać. Nie jesteś pępkiem świata, Sasuke. Obok są ludzie, których rani twoja obojętność i nie mówię tu wyłącznie o sobie. - Zerknęłam na kwiat na stoliku. Zrobiło mi się żal tej biednej dziewczyny. Była zapatrzona w niego, jak w święty obrazek. Widziałam to już przy pierwszym spotkaniu. Jednak kochać Uchihę to jakby próbowało się zatrzymać wiatr. - Tu masz pomidory i jabłka. - Wstałam i ruszyłam do drzwi.
- Dziękuję. - Cichy głos Sasuke przywołał na moje usta smutny uśmiech.
- Chociaż tego jednego cię nauczyłam - odpowiedziałam równie cicho, wychodząc z sali. Nie odwróciłam się. Na korytarzu stała zestresowana dziewczyna z drużyny młodego.
- Dam ci jedną radę - powiedziałam, kładąc jej dłoń na ramieniu i nachylając się nad nią. - Nigdy nie pokazuj mu swoich łez, bo przegrasz. - Zbladła i spojrzała na mnie z przestrachem. Poczochrałam jej włosy, śmiejąc się głośno, by zagłuszyć smutek, który rozlewał się po całej duszy.
- Riko, mam problem. - Stanęłam obok recepcjonistki, popijając kawę w plastikowym kubku. Ta parzona w szpitalu miała okropny smak i ostry aromat. Nie lubiłam jej, ale i tak ją piłam. Czy to nie ironia? To tak samo, jak z kochaniem. Kocham i jednocześnie nienawidzę.
- Co się stało? - zapytała, poprawiając swój różowy czepek.
- Potrzebuję mieszkania. Chcę się wynieść z domu i to jak najszybciej. - Upiłam łyk gorącego napoju.
- Mieszkania, hmm - Dotknęła palcem wskazującym ust, głęboko się zamyślając. Czekałam. Riko była znana z tego, że wiedziała wszystko o wszystkich, więc było całkiem możliwe, że będzie w stanie pomóc. - Mam! - zawołała, unosząc dłoń w geście triumfu. - Pani Murasaki z ginekologii bierze ślub w najbliższą niedzielę. Przenosi się do męża, więc z pewnością zwolni swoje stare mieszkanie. Pogadaj z nią, ma dzisiaj dyżur do czternastej.
- Jesteś cudowna! Dzięki. - Cisnęłam plastikowego śmiecia do kosza i skierowałam się na trzecie piętro. - W przyszłości się odwdzięczę - zawołałam jeszcze na odchodne.
Zapukałam do gabinetu lekarki, po chwili zza drzwi dało się usłyszeć uprzejmy głos zapraszający do środka. Pod oknem stała niska szatynka ubrana w biały kitel. Włosy miała upięte w luźny koczek na czubku głowy.
- Ottori, stało się coś? - zapytała przejęta. Zawsze była wyjątkowo troskliwą osobą, która przejmowała się każdą swoją pacjentką.
- Wszystko w porządku - odparłam szybko z uśmiechem, by przegnać jej niepokój. Swego czasu wiele mi pomogła, więc łączyła nas ta specyficzna więź, jaka rodzi się między kobietami w potrzebie. - Słyszałam, że wychodzi pani za mąż, chciałam pogratulować.
- Dziękuję. - Zarumieniła się lekko, przykładając dłonie do policzków. - Mam już trzydzieści trzy lata, nie jestem taka młoda, ale bardzo się cieszę.
- Co też pani opowiada? Wygląda pani nastolatkę, w dodatku promieniującą szczęściem - dodałam, widząc, jaką sprawia jej to przyjemność.
- Naprawdę? - dopytywała, na co skinęłam głową. - To co takiego naprawdę cię do mnie sprowadza? Bo raczej nie chodzi o zwykłe gratulacje, prawda?
- Rozgryza pani ludzi, jak orzeszki. Chciałam się zapytać, czy ma pani plany, odnośnie mieszkania? Słyszałam, że po ślubie macie zamieszkać z mężem u niego.
- Planowaliśmy je komuś wynająć. Masz może kogoś na myśli, że pytasz?
- Tak. Siebie.
Ustaliłyśmy warunki i wysokość opłat, z których byłam wyjątkowo zadowolona. Chociaż jakiś jasny punkt w dzisiejszym dniu. Pozostało mi jeszcze poczekać do soboty, by móc się przeprowadzić. Nie zamierzałam powiadamiać rodziców do ostatniej chwili, żeby uniknąć narzekań ojca i namawiania matki do zostania w domu. Jeszcze trzy dni i będę wolna.